Polszczyzna obczyzna

Ostatnio, spacerując po Mariahilfer Strasse, spotkałem koleżankę ze studiów. Po serdecznym powitaniu zapytała mnie, co z moimi studiami. Odpowiedziałem, że jestem już po obronie. Wtedy ona przyznała, że nie wierzyła w to, żebym je kiedyś ukończył. Początkowo byłem obrażony...O co jej chodzi?

 

Nie chcę po raz setny usłyszeć: „Jak obcokrajowiec może studiować język polski?". Szczerze powiedziawszy, miałem już trochę dosyć takich komentarzy. Ale potem wyjaśniła mi, do czego zmierzała. I musiałem jej przyznać rację: wesoło na tych studiach nie było.
Od samego początku niemile zaskoczyło mnie negatywne podejście – unikając słowa złośliwość – większości wykładowców języka polskiego w stosunku do studentów. Naturalnie sytuacja w sekcjach tzw. języków nieszkolnych, do których w Austrii należą polski, rumuński itp., różni się od tej w sekcjach językowych, takich jak francuski czy włoski. W sekcjach tych języków spotyka się, w 95% przypadków, studentów wychowanych dwujęzycznie. Takie osoby mówią biegle w danym języku, lecz borykają się z gramatyką i z językiem pisanym. Praca z takimi studentami wygląda inaczej niż z osobami, które uczyły się danego języka w szkole, a więcej posiadają – czy powinny posiąść – ugruntowaną wiedzę z zakresu gramatyki i systemu językowego. Ich słownictwo zaś bardzo często nie jest zbyt bogate. Wykładowcom języka polskiego trudno było to zrozumieć.
Po pierwszej sesji egzaminacyjnej mojego rocznika, która ogólnie wypadła dosyć fatalnie, pojawiły się głosy nadmiernie krytyczne. Nieraz mówiono studentom, że powinni się dokładnie zastanowić nad tym, czy naprawdę się nadają na studia translatoryki i że mają sobie uświadomić, że rozmowy po polsku z mamusią o tym, jak smakowała zupka, nie stanowią żadnej podstawy. Wiedząc, że takie komentarze nie mogą być skierowane do mnie – z mamą po polsku raczej o niczym nie rozmawiam – byłem jednak zaskoczony i było mi szkoda kolegów. Wiadomo, że jedni są bardziej uzdolnieni od drugich, ale ogólnie miałem wrażenie, że wszyscy się starali. A w dalszym ciągu uważam dwujęzyczność za fantastyczną podstawę, jeżeli chodzi o kształcanie przyszłych tłumaczy.
Mój osobisty koszmar zaczął się na drugim roku studiów. Niespodziewanie udało mi się zaliczyć wszystkie egzaminy z pierwszego roku. Najgorzej więc z językiem polskim mi nie szło. Jednak jedna wykładowczyni oblewała mnie permanentnie. Zawdzięczałem to faktowi, że jako jedyny w grupie stawiałem jej opór. Jej wymogi były przesadzone. Na zajęciach z rozumienia ze słuchu na pierwszym roku odtwarzała płyty z 40-minutowymi wykładami znanego polskiego filozofa, Leszka Kołakowskiego. Nawet osoby, które się wychowały w Polsce lub które zdały maturę w języku polskim w Austrii, nie były w stanie tego tekstu zrozumieć. Na moją uwagę, że tekst może niewłaściwie wybrano, odpowiedziała, że nasz poziom jest tak niski, że już nie wie, jaki tekst przynieść na zajęcia. Ciekawe, jak studenci w Polsce na pierwszym roku lingwistyki stosowanej by sobie radzili z analizą literacką Marcela Reicha-Ranickiego – i to w formie mówionej. Takich sytuacji było mnóstwo. Zacząłem informować kierownictwo instytutu o niestosownych metodach nauczania tej wykładowczyni. Koleżanki i koledzy byli bardzo wdzięczni. W rozmowach z wykładowczynią zaś wszyscy o tym zapominali. Armin w końcu z Włoch – to jasne, że go nerwy poniosły... Potem schemat był zawsze taki sam: wykładowczyni nie odzywała się do mnie na zajęciach i następny egzamin oblewałem. Jednego egzaminu nie zdałem aż tyle razy, że została mi tylko jedna jedyna możliwość, by go zdać, inaczej musiałbym zrezygnować z tych studiów. I wtedy nastąpił moment największej ulgi, którą chyba kiedykolwiek odczuwałem: wykładowczyni odeszła z instytutu. Zajęcia przeprowadzone przez innego wykładowcę zdałem na „dobry", miesiąc później obroniłem licencjat.
Sekcja polska stanowi wyjątek również pod innym względem. Osób uczących się języka od podstaw w sekcjach języków nieszkolnych było i jest bardzo mało. W większości przypadków tacy studenci są bardzo mile widziani. Koleżanka, Austriaczka, która uczyła się języka czeskiego od podstaw, nieraz podkreślała, że wykładowcy bardzo starali się uwzględnić jej wyjątkową sytuację i szczególnie na początku stosowali inne kryteria przy ocenianiu jej niż studentów, którzy wychowali się dwujęzycznie. Nie traktowali jej ulgowo, tylko inaczej. O sekcji polskiej niestety nie mogę powiedzieć tego samego. Wykładowczyni przy oddawaniu niezdanego egzaminu zwykle mnie wyśmiewała. Innym razem, kiedy na pierwszym roku zdałem bardzo trudny egzamin z gramatyki i ogromnie się z tego cieszyłem, wykładowca odczuwał konieczność powtarzania mi wielokrotnie, że egzamin wprawdzie jest zaliczony, ale jedynie na „dostateczny". To, że każda taka ocena po roku nauki języka polskiego była dla mnie wielkim sukcesem, nie przyszło mu do głowy.
W rozmowie z wykładowcą na temat negatywnej atmosfery w sekcji polskiej usłyszałem, że jego zadanie nie polega na motywowaniu studentów, lecz na nauczaniu i na ocenianiu ich. W jego przypadku – chętnie to przyznam – metody nauczania były znakomite, bardzo dużo można było się nauczyć na tych zajęciach. Jeżeli chodzi o jego nastawienie do zawodu wykładowcy, to już nie jestem taki pewny. Myślę, że dobry wykładowca powinien zachęcić studentów do nauki, do pogłębienia wiedzy w danej dziedzinie. Przecież na uniwersytecie kształci się pokolenie przyszłych fachowców, naukowców. A jeżeli wykładowca nie chce się angażować emocjonalnie, przynajmniej nie powinien studentów dołować. Ponadto uważam rolę wykładowców w instytucie translatoryki za podwójnie ważną: nie tylko kształcą przyszłych tłumaczy, ale przede wszystkim ambasodorów danych języków. Myślę, że tłumacze mogą się przyczynić w dużym stopniu do zbliżenia się kultur. Dlatego chyba nigdy nie zrozumiem, dlaczego zniechęca się młode osoby z niezwykle ważnym bagażem kulturowym do tak fascynujących studiów.

Armin Innerhofer jest Włochem, pochodzi z niemiecko-włoskiego dwujęzycznego regionu w Południowym Tyrolu. Nie ma polskich korzeni i jest jednym z niewielu absolwentów Centrum Translatoryki Uniwersytetu Wiedeńskiego, którzy studiowali język polski.

Armin Innerhofer, Polonika nr 212, wrzesień 2012

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…