Pożegnalny koncert Budki Suflera

Żegnamy Romualda Lipko, legendarnego kompozytora i współtwórcę zespołu Budka Suflera, przypominając rozmowę sprzed pięciu lat przed koncertem w Wiedniu. 

 W sobotni wieczór 27 września 2014 roku w wiedeńskim Gasometer odbył się koncert Budki Suflera.

 

Po 40 latach obecności na scenie zespół żegna się z publicznością – koncert w Wiedniu należał także do tego cyklu pożegnalnych koncertów. Mieliśmy zaszczyt rozmawiać z członkami zespołu: Krzysztofem Cugowskim, Romualdem Lipko i Tomaszem Zeliszewskim oraz występującymi gościnnie Izabelą Trojanowską i Felicjanem Andrzejczakiem. 


Czy to naprawdę już koniec Budki Suflera?
Krzysztof Cugowski: Tak, naprawdę. My sobie tutaj żartów nie robimy.
Ale dlaczego? Gracie bardzo dużo koncertów, wszystkie są wyprzedane, a to oznacza, że publiczność chce nie tylko słuchać płyt Budki, ale także oglądać ją na żywo. Czy może chodzi o to, żeby zejść ze sceny w szczytowej formie?
Krzysztof Cugowski: My gramy bez przerwy od ponad 40 lat, a to jest straszny szmat czasu i przychodzi taki moment, że po prostu należy to skończyć. W każdej sytuacji jest podobnie. Ja mogę mówić tylko za siebie, jestem zmęczony i psychicznie, i fizycznie, więc to jest po prostu kwestia rozsądnego rozwiązania.
Jakie są w takim razie Wasze plany muzyczne?
Romuald Lipko: Będę śpiewał przy goleniu (śmiech). Ale na poważnie. Nas jest trzech, to liczba nieparzysta, w związku z czym wszyscy podjęliśmy decyzję. Każdy z nas jest przekonany co do zaprzestania działalności zespołu. Jakoś tak się utarło, że w tym roku kończymy. W tej chwili trudno mówić, kto ma jakie plany indywidualne. Póki co musimy doprowadzić ten pogrzeb do końca, a potem będą jakieś narodziny.
Krzysztof Cugowski: W tej chwili grywamy tyle koncertów, ile za czasów komuny, gdy grało się po 300 i 400 koncertów rocznie. To były inne czasy, grywaliśmy i po cztery koncerty dziennie. Musimy to skończyć i jak skończymy ten rok, to każdy z nas musi po prostu odreagować. Nikt z nas nie ma ustalonego planu, że w przyszłym roku w marcu będzie to, a w maju tamto. Musimy troszeczkę odpocząć. Ale oczywiście, tak jak Romek powiedział, każdy z nas będzie w większym lub mniejszym wymiarze coś robił. To, że zamykamy książkę pod tytułem Budka Suflera, to nie znaczy, że mamy zakaz koncertowania, zakaz komponowania itd. Pewnie tak się zdarzy, że kiedyś zagramy jeszcze razem, ale na pewno nie robimy sobie dowcipów, tak jak wiele gwiazd, że po pół roku od rozstania nagle się rozmyślimy.
Tomasz Zeliszewski: Jest jeszcze jeden fakt, że tak naprawdę nie ma na polskim rynku muzycznym przypadku, kiedy ktoś w sposób świadomy zakończył karierę. To są najczęściej powolne agonie i odejścia w zapomnienie. Alternatywą do oficjalnego ogłoszenia zakończenia działalności jest tylko odejście w zapomnienie. Do dziś podobno grają Trubadurzy, Czerwone Gitary. My nie mamy ochoty na taki koniec.
Romuald Lipko: My, trzech niemłodych, dorosłych gości podjęliśmy taką decyzję, że Budka się zamyka. To nie była emocjonalna decyzja, bo ktoś się pokłócił czy ktoś na kogoś krzywo spojrzał. Przez 40 lat doznaliśmy wielu wzruszeń, radości, niepokojów, różnych rzeczy, bo takie jest życie. Nie chcemy sytuacji, gdy ktoś powie, że Budka „podobno” jeszcze istnieje. My nie mamy na to ochoty. Chcemy, żeby ludzie pamiętali nas i mówili: „Jak oni fajnie grali, jak ten Cugowski śpiewał, to po prostu szok!” To jest dobry obraz w pamięci. 
Mówicie, że gracie dużo poza granicami kraju. Czy te koncerty się czymś różnią od tych w Polsce?
Tomasz Zeliszewski: Kiedyś te koncerty były inne, przepełnione poczuciem wolności. Były problemy z wyjazdem z Polski, więc i nasze koncerty miały wtedy dla Polaków za granicami inny wymiar, inne znaczenie. Dziś emigracja to jest decyzja czysto geograficzna. Dla nas różnica jest taka, że z Warszawy do Wiednia jest tylko troszkę dalej niż do Wrocławia. I na tym się to kończy. Jeszcze kilkanaście lat temu to miało kompletnie inny wymiar, sytuacja polityczna nadawała temu inny smak, pojawiały się inne wzruszenia. To czyniło koncert dla publiczności polonijnej innym przedstawieniem, bogatszym o ten element obczyzny, świadomości oderwania od domu. Niektórzy nie mieli po co lub do czego wracać. W tej chwili świat jest otwarty. Przedwczoraj zeszliśmy ze sceny w Warszawie, dziś mamy przyjemność wejść na scenę w Wiedniu i gramy dla takiej samej publiczności.
Padły tu nazwy polskich zespołów, które są obecnie w różnej kondycji. Jak oceniacie Panowie sytuację polskiej sceny muzycznej?
Romuald Lipko: Nie ma zapotrzebowania na wartości. Drastycznie spadła sprzedaż płyt. Internet zburzył funkcjonowanie normalnych, ludzkich odruchów, takich jak wyczekiwanie na płytę, kupienie jej, słuchanie w domu, tworzenie kolekcji płyt ulubionego wykonawcy. Takie czynności już poszły w zapomnienie. Teraz ulubione piosenki trzyma się w komputerze albo na pendriv’ie. Cała liturgia związana w pewnym sensie ze słuchaniem muzyki przez ludzi, która kiedyś istniała, nie ma racji bytu. Fani jeździli za zespołem z miejsca w miejsce, a teraz to wszystko przeniosło się w jakiś prosty sposób do wirtualnego świata. Mam przy sobie telefon, gdzieś leciała jakaś muzyka, która mi się spodobała, ściągnąłem ją z sieci i kupiłem za 80 centów. Nie musiałem specjalnie iść do sklepu muzycznego i szukać płyty z tą piosenką. Koniec końców, wracając do pani pytania, ludzie traktują teraz wszystko jednorazowo, bardzo chcą sobie uprzyjemnić życie, więc kupują pojedyncze piosenki, które im się najbardziej podobają, zamiast całej płyty, i nie sprawdzają tego, co ona im oferuje. Wydaje mi się, że muzyka, jako uzupełnienie ludzkiego życia, już dawno przestała taką funkcję pełnić.
Tomasz Zeliszewski: Teraz w Polsce jest bardzo dużo zdolnych ludzi, ale muzyka ma obecnie inną rolę i inne znaczenie. Teraz wszystko odbywa się w sieci. Wystarczy, że jakiś Azjata coś zatańczy, wrzuci do sieci i już jest „gwiazdą“, bo ludzie to klikają i lajkują.
Romuald Lipko: My tu rozmawiamy o rzeczach, które są całkowicie odmienne niż te wartości, które myśmy wynieśli z życia. Przynajmniej nasze pokolenie pielęgnowało to, co wynieśliśmy z domów rodzinnych. Dziesięć Przykazań, nawet traktując je w świecki sposób, miały więcej znaczenia, niż w dzisiejszych czasach. Teraz muzyka jest pisana na sobotę, na niedzielę. Wchodzimy do jakiegoś klubu, gdzie słychać muzykę, czy to gra żywy człowiek, czy jakiś kręcący płytami technik muzyczny, obojętne, wchodzimy, coś słyszymy, ale po wyjściu nawet nie wiemy, czego słuchaliśmy, jak się to nazywało. Często te dźwięki brzmią jak transmisja z kuźni, nie można wyczaić konkretnego dźwięku, jakby się człowiek młotkiem w palec uderzył. Wszystko jest takie „byle jakie”, wszyscy używają tych samych komputerów, aplikacje do urządzeń mobilnych stają się automatycznie studiami nagraniowymi. Przykładowo, w Nowym Jorku Subway Band gra na czterech iPhonach.
Czy dla takich muzyków z krwi i kości jest to sytuacja podbramkowa? Jakie są Panów odczucia w tej kwestii?
Romuald Lipko: Ci, którzy teraz robią muzykę, to technicy i programiści komputerowi. Dziś być profesjonalnym, dobrym gitarzystą, to jak być hokeistą w Kenii. Jeżeli ma się swoją grupę, to się jakoś funkcjonuje i się gra. Ale już taki gitarzysta sesyjny, do wynajęcia, może zaliczyć szybką śmierć z głodu, bo nikomu nie jest on potrzebny, taniej i szybciej zastąpi go komputer.
Ale wokalistę już trudniej by było zastąpić komputerem.
Krzysztof Cugowski: Na szczęście! Ale wie pani, my tak tu mówimy, bo mamy swoje lata.
Wiadomo, że świat współczesny nie jest naszym marzeniem. Ja uważam, że wszystko ma swój czas. To, co myśmy robili muzycznie, gdy byliśmy młodzi, to było dla naszych rodziców nie do przyjęcia. Tamten świat był dla nich kompletnie niezrozumiały. I my teraz tak samo traktujemy współczesny moment, w którym się znaleźliśmy. Jesteśmy schodzącym pokoleniem. Dla nas te wszystkie rzeczy, o których Romek mówił, były ważne, a teraz dla świata coś innego jest ważne, coś, czego nie rozumiemy lub o czym nie wiemy, bo się na tym nie znamy. To jest taka sztafeta pokoleń i tak było zawsze, i tak już będzie.

 

Rozmowa z Felicjanem Andrzejczakiem

Jak doszło do Pana współpracy z Budką Suflera?
- Romek Lipko mi to kiedyś zaproponował – akurat Cugowskiego nie było, nie pamiętam, czy gdzieś wtedy wyjeżdżał – żebym nagrał z nimi kilka piosenek, i faktycznie te moje piosenki stały się przebojami i są do dziś grane i śpiewane. To jest jakiś ewenement, ja się nigdy nie spodziewałem, że do tego dojdzie.
Chyba największym Pana sukcesem okazała się „Jolka“, z którą jest Pan najbardziej kojarzony. Można powiedzieć, że dzięki niej przeszedł Pan do historii polskiej muzyki rozrywkowej.
- Naprawdę nie sądziłem, że „Jolka” okaże się takim hitem, wiedziałem, że ma potencjał przeboju, ale nie przypuszczałem, że to będzie taki hicior. Nagraliśmy ją w bardzo ciężkich czasach. Ten tekst pasował do tamtych czasów i życia każdego niemal Polaka. Muzyka tak pięknie ten tekst uzupełniała. Zastanawiałem się wtedy, jak to zaśpiewać, żeby oddać piękno tego tekstu. Zdecydowałem się na interpretację zrezygnowanego i zmęczonego życiem faceta. I bardzo dobrze, że tak to zaśpiewałem i nagraliśmy tę piosenkę w takim właśnie stylu. Wtedy byłem jednak przekonany, że „Czas ołowiu” przebije i „Jolkę”, i „Czas komety”. Dla mnie to „Czas ołowiu” jest najważniejszą piosenką nagraną z Budką. Gdy wychodzę na scenę i ją śpiewam, to przeżywam chwile wzruszenia i nie wstydzę się o tym mówić – ta muzyka i tekst bardzo na mnie działają i się po prostu wzruszam, gdy słyszę te dźwięki, które zaczynają grać moi koledzy z zespołu. Piękne dźwięki, które przemawiają do mnie. No ale to „Jolka” okazała się hiciorem.
Czy to ciągłe pytanie o „Jolkę” i wracanie do niej czasem Pana irytuje?
- Faktycznie jest to czasem denerwujące, bo mam w swoim repertuarze dużo bardzo dobrych piosenek, które nagrywałem zawsze ze wspaniałymi kompozytorami i autorami tekstów. Niestety są ludzie, którzy myślą, że ja nagrałem tylko jedną piosenkę w całym moim życiu, właśnie „Jolkę”. I to człowieka denerwuje, ale co zrobić. Powinienem być szczęśliwy, że mam w swoim repertuarze taki wielki przebój. Każdy artysta chciałby mieć takiego hiciora, jakiego mam ja.
Jak ta współpraca z Budką wpłynęła na Pana życie?
- Wcześniej nagrywałem ballady jazzowe i tak zwaną muzykę środka. Niestety te piosenki nigdy nie miały takiego przebicia, jak piosenki nagrane z Budką Suflera. Zanim zostałem, nazwijmy to, muzycznie odkryty, to się strasznie namordowałem, ale łut szczęścia też w tym był. Zauważył mnie Waldek Parzyński z zespołu Novi Singers, potem dostałem zaproszenie do koncertu premier w Opolu, otrzymałem wyróżnienie i tak się to wszystko zaczęło. Później pracowałem w Teatrze na Targówku, obecnie jest to Teatr Rampa. Gdy Romek Lipko zaproponował mi, żeby nagrać coś z Budką, byłem już poważnym facetem, miałem rodzinę, dzieci, byłem poważnie myślącym człowiekiem. Nie kawalerem, który myślał o sobie i swojej karierze czy podrywaniu dziewczyn. Może dlatego podszedłem wtedy bardzo poważnie do tych piosenek i tekstów.
Co będzie Pan najmilej wspominał z tamtego okresu?
- Kiedy zacząłem współpracę z Budką, po raz pierwszy spotkałem się z taką reakcją widowni, że mnie na scenie aż zatykało. Gdy patrzyłem na tych parę tysięcy ludzi na jakimś stadionie, którzy śpiewają razem ze mną, to było za każdym razem ogromne przeżycie. Ja nie byłem do czegoś takiego przyzwyczajony. To były naprawdę niesamowite wrażenia. Zresztą do dziś dobrze mi się śpiewa z Budką i jestem bardzo szczęśliwy, że koledzy mi zaproponowali występy gościnne podczas tej pożegnalnej trasy koncertowej. Szkoda, że to już koniec, ale co zrobić. Ogólnie mówiąc, mam bardzo dobre wspomnienia związane z Budką: dzięki nim poczułem smak sukcesu, smak sceny, i, jeżeli mogę to tak określić, smak widoku publiczności. Coś pięknego.
Czy jest coś, czego się Pan obawia wychodząc na scenę?
- Tego, że zapomnę tekstu. O warunki wokalne się nie boję, bo warsztat mam opanowany. Ale mimo że te piosenki śpiewałem tysiące razy, to zawsze się boję, żeby się w tekście nie walnąć.

Rozmowa z Izabelą Trojanowską

Jak współpraca z Budką Suflera wpłynęła na Pani życie?
– Ta współpraca zmieniła moje życie, ponieważ tak naprawdę chciałam poświęcić się śpiewowi operowemu. Nagranie pierwszej piosenki z Budką wyszło tak dobrze, że poczułam, iż bardzo chcę to dalej z nimi robić. Wydarzenie to odmieniło mnie i moje wcześniejsze plany. Romek Lipko zaproponował mi, żebym nagrała z nimi całą płytę, i w 1980 roku ukazała się płyta „Iza”.
Jak Pani wspomina tamten okres?
– Ja nie żyję przeszłością, ale gdy sięgnę pamięcią wstecz, to muszę przyznać, że było wtedy bardzo dużo emocji. Potrzeba było też dużo samozaparcia, żeby za komuny przeforsować swoje pomysły. Wszystko, co było nowe, nie podobało się. System był skamieniały i trzeba było siły, odwagi i mocnego przekonania, że zrobienie czegoś innego jest warte tego wysiłku.
Młodym muzykom w Polsce chyba nie jest teraz łatwiej?
– Trudno mi mówić o tym, jak teraz wyglądają początki kariery muzycznej, bo nie jestem osobą, która dopiero „startuje”. Jestem w komfortowej sytuacji, bo robię to, na co mam ochotę. Młodzież ma teraz dużo możliwości, jest mnóstwo programów muzycznych dla debiutantów, a my mieliśmy tylko Zieloną Górę i debiuty opolskie. Udało mi się w obu konkursach zdobyć główne nagrody, ale nie rozmieniłam się na drobne, poszłam się dalej uczyć.
Kiedy poczuła Pani, że, oprócz muzyki, chce się Pani zająć także aktorstwem?
– Andrzej Wajda wypatrzył mnie i zaprosił na próbne zdjęcia do roli panny młodej w „Weselu”. Partnerował mi Daniel Olbrychski i tak przepięknie mówił wierszem, że mnie całkowicie oczarował i pomyślałam sobie, że to trzeba umieć. Wtedy właśnie postanowiłam, że będę aktorką. I to też mi się w życiu udało.
Czy wszystkie plany, jakie Pani miała, udało się zrealizować?
– Tak, ale to się samo nie dzieje. Trzeba włożyć bardzo dużo pracy w realizację marzeń i planów. Nie przerażać się niepowodzeniami, one się każdemu przydarzają, ale tam, gdzie są pasja i silne postanowienie, tam niepowodzenia stają się tylko drobnymi epizodami i nie warto do nich przywiązywać wagi.
Jakie są blaski i cienie rozpoznawalności i popularności?
– My, artyści, walczymy przecież o publiczność i popularność. Oczywiście, że są ciemne strony popularności, ale ja widzę głównie te jasne. Gdy ostatnio wsiadłam do samolotu i szukałam swojego siedzenia, to napotykałam uśmiechy, słyszałam „dzień dobry”, ludzie mnie pozdrawiali, zarówno dzieci, jak i starsze osoby, wszyscy się uśmiechali jak do dobrej znajomej, jakby mówili: „jak fajnie, że wsiadłaś i z nami lecisz”. Coś takiego czułam w spojrzeniach, uśmiechach.
Owszem, doświadczyłam też ciemnych stron popularności, ale tak sobie myślę, że chyba nie ma zawodu, który takich ciemnych stron nie ma. Na krytykanctwo można się uodpornić. Po tylu już latach można. Początki są wprawdzie trudne, ale potem już wiadomo, jak się z tym obchodzić.
Niedawno byłam gościem w programie „Pytanie na śniadanie” i potem dostałam SMS-a, że było świetnie, śpiewałam cudownie i w ogóle wszystko było wspaniałe, ale wyglądałam na niewyspaną. A ja przecież musiałam wstać o piątej rano, bo program nazywa się przecież „Pytanie na śniadanie“, czyli mam prawo być niewyspana (śmiech). No i co ja miałam na to odpowiedzieć? Przejąć się? Nie, ja się takimi rzeczami nie przejmuję.
Jak to więc jest w Pani przypadku z aktorstwem i muzyką? Czy coś wysuwa się na pierwszy plan?
– W moim przypadku jedno pomaga drugiemu. Aktorskie podejście do tekstu śpiewanego, umiejętność jego interpretacji to ogromne plusy dla piosenkarki. To działa w obie strony, bo z kolei poczucie rytmu i dobry słuch pomagają w pracy nad tekstem literackim, wierszem.
Powróćmy jeszcze do Budki Suflera. Która z piosenek nagranych z zespołem jest dla Pani najważniejsza?
- „Jestem twoim grzechem”. To piosenka emancypantki, która śpiewa: „Całej nie dostaniesz mnie i tak”.

Rozmawiała Magdalena Marszałkowska, Polonika nr 237, październik 2014

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…