Lepiej być niż mieć

Pani Mirosława na bursztynowym szlaku, odcinek z Linzu do Akwilei, fot. archiwum prywatne

Poznanianka, Mirosława Stroińska, wyruszyła 16 sierpnia 2010 r. pieszo na kolejny odcinek bursztynowego szlaku.

Do tej pory przeszła w kilku etapach prawie 1500 km. Teraz ma do pokonania via Norica - trasę prowadzącą z Linzu do Akwilei we Włoszech. Jest ona pierwszą kobietą, która podjęła wyzwanie przejścia etapami całego bursztynowego szlaku.

W niedzielę wieczorem 15 sierpnia pani Mirosława przesiada się na Dworcu Zachodnim w Wiedniu na pociąg do Linzu. Z pociągu z Polski wysiada pełna energii, uśmiechnięta kobieta. Do plecaka ma przymocowane flagi: polską i austriacką. Napisy w dwóch językach informują o Szlaku Bursztynowym i o Bernsteinstrasse. Na szyi bursztyny. Na plecaku z tyłu też bursztyn. Późną nocą dociera do Linzu. A 16 sierpnia wczesnym rankiem już jest na trasie prowadzącej z Linzu w Górnej Austrii, przez Styrię, Karyntię, w kierunku dawnego ośrodka handlu i obróbki bursztynu, miasta Akwilea.

Udaje mi się umówić z panią Mirosławą na dłuższą rozmowę, gdy już ma za sobą tydzień wędrówki. W niedzielę 22 sierpnia jest gościem mieszkającej w Judenburgu polskiej rodziny Prokopów. - Jestem im bardzo wdzięczna, że spotkałam się z taką pomocą. To dla mnie bardzo ważne, że mogę odpocząć psychicznie, że mogę z kimś porozmawiać po polsku.

Jak to się stało, że ponad 50-letnia kobieta, która na co dzień pracuje za biurkiem, zdecydowała się na tak wielki wysiłek? - Zawsze fascynował mnie bursztyn, który ma w sobie coś magicznego. Interesowałam się dawnym szlakiem bursztynowym, jego tzw. celtycką częścią. Chciałam tę wiedzę wykorzystać w mojej pracy magisterskiej. Zebrałam sporo materiałów i... napisałam na inny temat. Tą wyprawą spełniam więc swoje marzenia. W ostatnim stuleciu przed naszą erą handlarze bursztynem wyruszali z Akwilei do Sambii nad Bałtykiem. Idę ich śladami.

Pani Mirosława wyruszyła na szlak bursztynowy w lipcu 2006 roku. W kilku etapach przemierzyła trasę prowadzącą z Pragi do Gdańska, a także odcinek wiodący z Pragi do Linzu. - Potem uzupełniłam odcinki trasy uprzednio„nie przemaszerowane", oraz odcinek na Pobrzeżu Kaszubskim. Trasę wytyczałam na podstawie publikacji naukowych, biorąc pod uwagę jej historyczny przebieg, tak aby jak najbardziej była ona zgodna z przebiegiem dawnego szlaku bursztynowego. Naturalnie trasa odbiega od dawnego szlaku w tym miejscu, gdzie wyrosły różnego rodzaju przeszkody, jak autostrady czy zabudowania - mówi.

Jak samopoczucie po przemierzeniu ponad 100 km w Austrii?- pytam. - W tym roku nie miałam czasu na dłuższe treningi, więc w pierwsze dni miałam trudności z pokonywaniem tych zaplanowanych, 30-kilometrowych odcinków. W pierwszych dniach zmagałam się z deszczem, potem nadeszły upały. Miałam ogromne trudności, żeby po drodze zaopatrywać się w wodę. Szczególnie trudne były odcinki między małymi miejscowościami, gdzie nie było sklepów. Nie mogłam przecież robić zbyt dużych zapasów w trasie, bo oznacza to dodatkowe obciążenie - mówi pani Mirosława.

- Spotykam się z bardzo życzliwą reakcją wielu osób, jest to wprost niesamowite. Niektórzy ludzie się dziwią, dlaczego ktoś zdecydował się na samotną wędrówkę, niektórzy zatrzymują się, by porozmawiać. - Bardzo miłe spotkanie miałam dwa dni temu z panem, który zaintersował się, dokąd idę. Jego uwagę przykuł bursztyn, który mam przymocowany do plecaka. Zaskoczył mnie swoją wiedzą na temat szlaku bursztynowego. Dałam mu wizytówkę i mam nadzieję, że się ta bratnia dusza odezwie - śmieje się pani Mirosława.

Pani Mirosława nocuje w pensjonatach, szuka miejsca noclegowego już po przybyciu do danej miejscowości. Nie może wcześniej niczego rezerwować, bo na trasie zawsze coś się może przydarzyć. - Jestem mile zaskoczona warunkami w tych pensjonatach, gdzie zwykle mam możliwość wyprania i wysuszenia moich rzeczy. Jest to konieczne, bo przecież nie mogłam zabrać dużego bagażu - podkreśla.

Jaki był najtrudniejszy do tej pory odcinek? - zastanawia się. - Na pewno trasa do Przęłęczy Pyrneńskiej w Tyrolu. Nie mogłam uwierzyć, że tam doszłam, gdy wreszcie byłam u celu. Bardzo trudny był też odcinek w St. Johann an Tauern, ponieważ cały czas kręta droga prowadziła stromo w górę.

- Zdarza się dzień - opowiada - że przychodzi kryzys. Dzisiaj na przykład po 10 km ciągle siadałam, szłam od przystanku do przystanku i cieszyłam się, że są ławeczki, na których można odpocząć. Ślady dróg wykutych w skale, zachowane stare nazewnictwo niektórych miejscowości, ślady murów - te wszystkie ślady napotykane w drodze przepełniają mnie bezgraniczną radością, pozwalają pokonywać trudy drogi i przełamywać kryzysy.

O czym się myśli w trasie? - Pokonując jakiś trudny odcinek myślę sobie, jak się czuli ci kupcy, idąc w deszczu, spiekocie, dźwigając na plecach ciężkie toboły. Bardzo mi zależy, żeby bursztynowa trasa została szczegółowo opisana, żeby odtworzyć drogi, które kiedyś łączyły ludzi z tak odległych krain, żeby przypomnieć, jakiego wysiłku wymagały ludzkie kontakty.

Czym jest taka wędrówka, jakie pozwala zdobyć doświadczenia - pytam. - Na takiej trasie człowiek cieszy się z byle błahostki. Cieszę się jabłek, które dostałam od właścicielki pensjonatu, bo takie jabłko w trasie to po prostu rarytas. Zatrzymuję się przy krowach pasących się przy drodze i cieszy mnie to, że one podchodzą blisko. Cieszy mnie szczekający psiak i ogromną radość sprawia mi widok zadbanych ogrodów. Uświadamiam sobie wtedy starą prawdę, że lepiej jest „być niż mieć". W takiej wędrówce, która kosztuje tyle wysiłku, dostrzega się rzeczy, których nie widać, gdy patrzymy na świat zza szyb samochodu. Zaczyna się nagle doceniać piękno świata i rzeczy najprostszych. Jakąż radość sprawiała mi kupiona woda mineralna i pierwszy, po długim czasie, łyk wody.

- W obwodzie kaliningradzkim przeżyłam wzruszający moment, kiedy przemoczona do suchej nitki, szukałam jakiegoś noclegu. Napotkana kobieta powiedziła, że tu nie ma gdzie przenocować. Potem zapytała: ilu nas jest. Gdy powiedziałam, że jestem sama, bez wahania zaprosiła mnie do siebie i podzieliła się wszystkim, co miała. A miała niewiele. To są dla mnie bardzo ważne chwile.

Friesach o poranku, dawniej Candalicas - robi wrażenie, prawda?, fot. bursztynowyszlak.com

Pani Mirosława podkreśla, że do kolejnej wyprawy zmotywowały ją osoby, które śledziły od początku jej wędrówkę na bursztynowym szlaku. Otrzymywała mnóstwo e-maili z zapytaniem, czy zdecyduje się kontynuować zamierzenie. Zdecydowała się więc dojść do Akwilei. W Akwilei chciałaby dotrzeć do samego portu, to tam właśnie prowadził szlak bursztynowy.

- Marzę o tym, żeby zebrać wokół siebie grupę sympatyków tego szlaku, grupę dyskusyjną, grupę historyków - aby wreszcie w jednym miejscu znalazły się rzetelne informacje o dawnych szlakach bursztynowych. Dlatego też prowadzę stronę internetową: www.bursztynowyszlak.com - Chciałam na swoim blogu z wędrówki zapisywać wszystko na gorąco. Mam niestety trudności, żeby aktualizować moje wpisy, ponieważ w Austrii nie ma tak jak w Polsce kafejek internetowych. Owszem, są, ale w większych miastach - stwierdza.

A aktualne marzenia na trasie? Gdybym spotkała złotą rybkę, to miałabym trzy życzenia: skarpetki, które po kilku godzinach marszu nie parzą w stopy, pilot, który wiózłby zapas wody mineralnej i laptop...

Wysłuchała Halina Iwanowska, Polonika nr 188, wrzesień 2010 r.

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…