Traiskirchenowcy

Konsekwencją stanu wojenngo w 1981 była masowa emigracja Polaków. Niektórzy trafili do obozu w Traiskirchen - oto ich wspomnienia.

W latach 1980 –1982 przez ten sam obóz przeszło ponad półtora miliona ludzi. Największą grupę narodowościową stanowili Polacy, którzy rozproszyli się potem po całym świecie, od USA i Kanadę, po Australię i RPA. Na jednym z portali internetowych rozgorzała dyskusja i powrócono do starych wspomnień. Jest ich prawie pół miliona, rozrzuconych po całym świecie, od Antypodów, po Alaskę, byłych, jak sami o sobie mówią, Traiskirchenowców.

Gen: Austria siedzi w nas głęboko, niezależnie, czy mamy dobre, czy złe wspomnienia. To był czas Wielkiego Exodusu ze świata, w którym żyliśmy, to było przekroczenie Żelaznej Kurtyny i zderzenie się z innym światem. Do dziś w oczach stoi mi obraz pierwszej nocy w Traiskirchen, olbrzymia sala wielkości boiska do koszykówki, a na niej stłoczone kilkaset ludzi i piętrowe żelazne prycze, płacz małych dzieci, pijackie rozróby, kłótnie i wszędzie ta niepewność – co dalej? Po kilku miesiącach po raz pierwszy w życiu zobaczyłem zajeżdżające na teren obozu wielkie limuzyny amerykańskie typu Cadillac i Lincoln. Amerykanie zaczęli nabór uchodźców.

Misio: Po dwóch dniach jazdy Fiatem 126p stanęliśmy przed obozem. Z samego obozu pamiętam głównie surrealistyczną kwarantannę na trzecim piętrze. Zatłoczone pokoje i łóżka na korytarzu, ubikacje, do których można było wchodzić tylko na szczudłach, ekscesy pijanych Rumunów i Albańczyków, łącznie z przechodzeniem z piętra na piętro po zewnętrznej ścianie budynku, tłum ludzi czekających na ewakuację do pensjonatów o magicznie brzmiących nazwach. Przez rok czekaliśmy na wyjazd za ocean. Galeria postaci, z jaką się w czasie tego roku zetknęliśmy, była imponująca. Podziwiałem wyrozumiałość Austriaków, którzy bardzo liberalnie podchodzili do beznadziejnych ekscesów niektórych azylantów. Krajowi temu należy się duże podziękowanie.

Ala: Przeżyłam obóz właściwie na pensjonacie, bo nie byłam singlem. Byłam z mężem, dziecko zostało w Polsce jako zakładnik, nie wydano nam paszportu, bo za komuny rodzina nie miała prawa spędzić urlopu razem za granicą.
Patrzyłam na mojego męża i nie chciałam wywierać na niego presji, ale powiedział mi: zniosę wszystko, ale do komuny nie wrócę. Dziecko zostało z rodzicami. Wizę mieliśmy na tydzień. Kiedy nie zjawiliśmy się w określonym terminie w Polsce, SB zaczęło szaleć. Zbliżały się akurat święta. Mojemu dziecku odebrano kartki żywnościowe za karę, że rodzice przedłużyli pobyt za granicą. Nasza pierwsza Wigilia w pensjonacie była smutna. Jedno trzymało nas przy życiu – nadzieja, której nie było w PRL-u.
Patrzyłam jako matka na ten exodus ludzi młodych, wspaniałych, którzy mieli tyle zapału, by nie żyć w niewoli. Podziwiałam również odwagę i pomysły singli, którzy nie chcieli być w obozie. Dwie młode dziewczyny dogadały się z dwoma chłopakami i po prostu pobrali się szybko nie znając się przedtem, by ich traktowano jako rodziny. Po przyjeździe do pensjonatu dziewczyny zajęły swój pokój, a ich nowo poślubieni małżonkowie drugi pokój i było ok.

dreptak2k: Austrii nie zapomnę nigdy. Gdy wylądowaliśmy na kampingu w Wiedniu, nie bardzo wiedzieliśmy, co dalej ze sobą zrobić. Przypadkiem spotkałem znajomego z podwórka. Nie wiedział wiele na temat, który nas interesował; wiedział jednak, że na dworcu kolejowym są tacy, co za jedyne 300 szylingów przewożą ludzi do Traiskirchen. On sam osobiście nie radził nam korzystać z ich usług, ale mieliśmy nadzieję, że się czegoś od nich dowiemy. Byli chętni, żeby nas przewieźć, jednak żadnych informacji nie chcieli przekazać. Wyruszyliśmy na motorze na Wiedeń w poszukiwaniu posterunków policji, mając nadzieję, że się czegoś dowiemy. Tak to dojechaliśmy do samego centrum Wiednia do informacji turystycznej. Pani w informacji była bardzo dobrze zorientowana. Pouczyła mnie, że jeżeli tylko chcę spotkać swoich rodaków, trzeba jechać do Mexicoplatz. Za jedyne 5 szylingów sprzedała mi mapę, na której był zaznaczony obóz w Traiskirchen. Mapa okazała się wyjątkowo dobra, przez całe miesiące później była przez wszystkich pożyczana. Ciągle jednak jestem pod wrażeniem pani z informacji, która wiedziała lepiej niż ja sam, czego ja się chcę dowiedzieć.

Radca: Postanowiłem wydostać się z reżimu i wyjechać. Lecz jak to zrobić, by uśpić czujność SB? Tak by można wyjechać z całą rodziną? Wyszukałem wycieczki do Wiednia, te handlowe. Wreszcie wyjazd do Wiednia. Przy wsiadaniu do autobusu patrzono dziwnie na nas: „Co takie małe torby?” Przy wjeździe do Austrii siedzące dziecko na moich kolanach krzyknęło głośno: „Tata! Pewex”. Okazuje się, że dziecko zauważyło zwykły, normalny sklep w Austrii. Dojechaliśmy do Wiednia. Wyszliśmy z autobusu, powiedziałem do dzieci, że jesteśmy odtąd w kraju, gdzie panuje demokracja. Jesteśmy wolnymi ludźmi. Tak wylądowałem w Traichu. No i wybrałem się z ciekawości na Mexicoplatz, ponieważ mój wyjazd na emigrację przeszedł właśnie przez ten rynek. Stała tam handlarka z Polski z ogromną ilością ręczników. Zapytałem ją, ile takie kosztują w Polsce. Odpowiedziała: „Proszę pana! W Polsce nie ma w ogóle w sklepach”. Odparłem: „Nie wierzę”. A ona na to: „Ależ tak! Jestem kierowniczką sklepu z ręcznikami, to wiem co mówię!” Wtedy wszyscy zrozumieliśmy, dlaczego są te sklepy puste. Ten towar znajdował się razem z panią kierowniczką na Mexicoplatz.

Dreptak2k: Nie wspominam Austrii z sympatią. Niemniej jednak muszę przyznać, że gdyby nie oni, to nie wiem, gdzie bym był dzisiaj. Przyjechaliśmy do Traichu na motorze. Nie znając miasta, objechaliśmy je dookoła. Nagle zobaczyliśmy ogromny budynek, w którym w zakratowanych oknach siedzieli ludzie z wystawionymi na zewnątrz nogami. Widok był trochę przerażający. Wejście do obozu odbyło się niejako bez naszego udziału. Ja chciałem się coś dowiedzieć od strażnika, który siedział w budce przy wejściu. Nie mówiąc po niemiecku, zagadnąłem go po angielsku; on coś tam odpowiedział i poprosił o paszporty. Po kilku godzinach zrozumiałem, że właśnie w tym momencie poprosiłem o przyjęcie do obozu. Weszliśmy na słynne trzecie piętro i lekko się pod nami nogi ugięły. Takiej koncentracji ludzi na tak małym terenie nie widziałem nigdy przedtem ani nigdy później, to był chyba szczyt polskiej emigracji.

Gen: Podzielę się wspomnieniem mojej pierwszej Wigilii obozowej, która utkwiła mi na zawsze w pamięci. Byliśmy głęboko w Alpach w małej wiosce Peterdorf, zgromadzeni w kilkuset uchodźców na terenie małego ośrodka wypoczynkowego, wkoło ośnieżone Alpy i malownicza sceneria. Byliśmy odcięci od Polski: stan wojenny, żadnych informacji, listów. O północy udaliśmy się do pobliskiego kościoła, choć była to kilkukilometrowa wyprawa na pieszo wśród zasp śniegu. Podczas austriackiej pasterki ksiądz przerwał na chwilę mszę, zwracając się do zgromadzonych Polaków z prośbą o zaśpiewanie kolęd w naszym języku. Zdumienie nasze było wielkie i zapanowała konsternacja, ale za chwilę buchnęło na cały kościół: „Bóg się rodzi!”. A potem nyły kolejne i kolejne kolędy... Wszystkim przez moment się wydawało, że jesteśmy z powrotem w Polsce, choć los sprawił, że wielu z nas Polskę zobaczyło ponownie po wielu, wielu latach.

Oprac. Marta Wójcik,  Polonika nr 250, listopad/grudzień 2015

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…