Deszczowa Wigilia

Nigdy, w najgorszym scenariuszu nie spodziewałabym się, że spędzimy tę Wigilię bez Marcina. Nie tylko Wigilię, ale i całe święta Bożego Narodzenia.

 

 

 

 


– Kiedy tatuś przyjedzie? – spytała Hania, wpatrując się we mnie swoimi dużymi, zielonymi oczami. Odgarnęła kasztanowy kosmyk włosów, spadający jej na policzek. – Mamo! Kiedy tatuś przyjedzie?
– Obawiam się, że tatuś nie przyjedzie na święta – odparłam, a głos wiązł mi w gardle.
– Dlaczego? – nie rozumiała. – Zawsze spędzaliśmy razem święta. Czy byłam niegrzeczna?
– Haniu! Nawet tak nie myśl! – Przytuliłam ją mocno do siebie. – Coś bardzo ważnego tatusiowi wypadło – skłamałam.
– To my jedźmy do niego – zawołała. – Jedźmy do taty! Ucieszy się.
– Nie wolisz świąt spędzić we własnym domu? – zdziwiłam się. Zaskoczyła mnie tymi słowami.
– Zawsze mówiłaś, że dom jest tam, gdzie są ludzie, którzy się kochają, a nie konkretne miejsce – przypomniała mi poważnym tonem, jak dorosła osoba, a nie ośmioletnia dziewczynka.
Miała rację. Zawsze to powtarzałam, tylko teraz nie miałam pewności, czy się nie pomyliłam. Hania zaproponowała mi dokładnie to samo, co kilka dni temu Marcin, aby te święta spędzić u niego, a ja się uparłam jak głupia, że ma przyjechać, że tu jest nasz dom, a nie poza granicami Polski, że święta należy spędzać w domu. Zawsze miał przecież „Zeitausgleich” i do 5 stycznia zostawał w Polsce. Nie docierały do mnie żadne argumenty, że skręcił solidnie nogę, że ma opuchniętą i bierze leki przeciwbólowe, że nie chciałby jej nadwyrężać. Uznałam to za pretekst, by nas ściągnąć tam. Nawet mu wykrzyczałam, że już tam byliśmy razem i wiele nas to kosztowało, zwłaszcza mnie.
– Kochanie – powiedział. – Pragnę tylko spędzić z wami święta.
– To przyjedź do domu – powiedziałam oschle i odłożyłam słuchawkę.
Od tamtej pory nie zadzwonił. Miałam świadomość, że źle postąpiłam, że zraniłam jego uczucia, sprawiłam mu przykrość. Od powrotu do Polski miałam ambiwalentne uczucia. Marzyłam, by Marcin wrócił do kraju na stałe. Stawiałam warunki, a nie liczyłam się z jego pragnieniami, ale tutaj miał mnie i Hanię. I naiwnie wierzyłam, że dla nas wróci, ale zawsze powtarzał, że jeszcze nie teraz i że może nas kiedyś przekona do powrotu do kraju, którego nie polubiłam.
– Mamo! – Z zamyślenia wyrwał mnie głos Hani. – Jedźmy do taty!
– Ma chorą nogę, skręcił solidnie. Porozmawiasz z tatą na Skype’ie albo przez WhatsAppa.
– Mamo, przez Skype ma mnie tato przytulić? – spytała. – Dlaczego, skoro tato skręcił nogę, nie możemy pojechać do niego?
– To nie jest takie proste. Mamy już kupioną choinkę, zrobione zakupy na święta, a nawet prezenty…
– Zabierzemy ze sobą – przerwała. – A choinka jest w doniczce. Możesz posadzić ją przed domem. I spójrz za okno, wciąż deszcz pada, a może u taty będzie śnieg? A nawet jeśli nie będzie, to wolę deszczową wigilię z tatą niż bez niego.
– Udekoruję choinkę i stół w śnieżnobiałe barwy. Pokój będzie wyglądał tak jakby była prawdziwa zima.
– Nie chcę prawdziwej zimy bez taty – burknęła niegrzecznie, wzruszając ramionami, i poszła do swojego pokoju trzaskając drzwiami.
Nie zwróciłam córce uwagi, nie upomniałam jej. Wciąż miałam w głowie swoje własne słowa, a teraz przypomniane przez Hanię, że: ,,Dom jest tam, gdzie są ludzie, którzy się kochają, a nie konkretne miejsce” Bardzo w to kiedyś wierzyłam. Byłam pewna, że zawsze będę z mężem, że razem pokonamy wszystkie przeszkody, że miłość nam w tym pomoże, ale nie dałam rady. Może wypowiadając te słowa nie wzięłam pod uwagę, że los tak szybko wystawi nas na próbę.
Pamiętałam doskonale tamten dzień. Marcin przygotował nastrojową kolację. Był niezłym kucharzem. Kupił dobre wino i nawet świece zapalił.
– Mam szansę pracy za granicą – powiedział. – Chciałbym, byśmy to rozważyli. Tutaj nas nic w sumie nie trzyma – dodał. – Twoi rodzice nie żyją. Moi na drugim końcu Polski. Nie przelewa nam się, a tam Hani możemy zapewnić lepszy start i poziom życia. Praca jest w logistyce, a w niej jestem dobry i mam doświadczenie – mówił. – Poszukują fachowców. Kumpel ze studiów, Kamil, dał mi cynk. Znam też dobrze język, a to tam podstawa.
– No, a ja co miałabym tam robić? – spytałam z lekkim niepokojem. – Znam angielski, ale to mi się chyba nie przyda?
– Przydać na pewno się przyda, ale podstawą jest niemiecki – powiedział szczerze. – Bez niego trudno o pracę, ale mogłabyś przez jakiś czas zająć się Hanią i pójść na kurs niemieckiego – uśmiechnął się serdecznie. – Nauczysz się od podstaw, bo brzmi on tam zupełnie inaczej niż to, co nas uczono w szkole.
– A mieszkanie? – dopytywałam i nie wiedziałam, czy ogarnia mnie radość, czy przerażenie. – Jakie są koszty utrzymania?
– Znośne, na początek wynajęlibyśmy kawalerkę. Kamil nam pomoże. Mówił, że za czterysta euro da się kawalerkę wynająć. Na czterysta euro za czynsz za pierwszy miesiąc nas stać – przekonywał.
– Nie wiem, nie wiem – powtarzałam w kółko. – Cały świat zmieni nam się o sto osiemdziesiąt stopni. Trochę mnie to przeraża. W Polsce skończyłam studia, a nagle ma się okazać, że mój dyplom nic nie znaczy, że najważniejsza jest znajomość niemieckiego. I ta kawalerka za czterysta euro, tu mamy trzypokojowe mieszkanie. Hania potrzebuje oddzielnego pokoju.
– Masz rację – zgodził się. – Myślałem o kawalerce na początek. Hania jest mała i tak częściej śpi z nami, niż w swoim łóżeczku. Twój dyplom dużo znaczy, a na naukę niemieckiego będziesz miała czas. Właściwie nic nas tutaj nie trzyma, a przecież chcemy dla Hani jak najlepiej, prawda?
– Masz rację, ale mieszkanie wynajmiemy. Nie chciałabym palić za sobą wszystkich mostów.
– Dobrze, kochanie – zgodził się.
Patrząc w świat za szybą, na płaczące deszczem niebo, rozmyślałam o tej i kolejnych rozmowach. I o tym wszystkim, co wydarzyło się później. Już nie w Polsce, bo wyjechaliśmy, bo wciąż sobie i wszystkim dookoła mówiłam, że: ,,Dom jest tam, gdzie są ludzie, którzy się kochają, a nie jakieś konkretne miejsce”. Słowa, które dziś powtórzyła mi Hania. Gdy wyjechaliśmy, była mała. Jakim cudem je zapamiętała? Może powtarzałam je także później i często na głos, by samą siebie przekonać i nie wrócić do Polski?


Marcin zaaklimatyzował się w nowym miejscu, o dziwo, bardzo szybko. Wynajęliśmy na początek malutkie dwupokojowe mieszkanie w równie niewielkiej miejscowości, a mój mąż bez większych problemów dostał pracę. No, ale świetnie mówił po niemiecku i miał spore doświadczenie w logistyce.
Ze mną było zupełnie inaczej. Miałam wprawdzie Hanię i sporo związanych z tym obowiązków. Uczyłam się języka niemieckiego, ale bardzo powoli mi to szło. Czułam się bardzo samotna. Niby Marcin wcześniej powiedział, że w Polsce nas nic nie trzyma, ale uświadomiłam sobie, że nie do końca tak było. Miałam przecież przyjaciół z lat szkolnych i ze studiów. Odkąd urodziła się Hania, mniej się spotykaliśmy, ale to wciąż byli moi przyjaciele. W nowym miejscu nie jest możliwe posiadanie kilkunastoletniej przyjaźni! To nierealne. I także to musiałabym zacząć budować od nowa, ale jak? Ale z kim?
Czułam się coraz bardziej zagubiona. Każde kolejne odwiedziny mojej ojczyzny uświadamiały mi, że ja tak naprawdę ani w Polsce już nie jestem u siebie, ani tam. Myślałam, że gdy będę przyjeżdżać do kraju, to będzie on wyglądał zupełnie tak jak przed moją emigracją, ale się pomyliłam. I nie chodzi o to, że zmieniało się miasto, ulice. Chodziło także o ludzi. Koleżanki zdążyły zmienić chłopaków, narzeczonych, niektóre wyszły za mąż, rodziły się kolejne dzieci. Komuś odszedł pies, a inny kupił nowego. Zmieniało się wszystko: permanentnie. A ja jedną nogą tu, drugą tam. I tu już nie u siebie. I tam jeszcze pewnie długo nie u siebie.
Przed wyjazdem nie lubiłam rodaków za skwaszone miny, za zazdrość, zawiść. A w nowym miejscu też nie lubiłam ludzi za – moim zdaniem – skąpstwo, chłód, patrzenie na innych z góry, zwłaszcza tych ze Wschodu, za wywyższanie się.
– Źle to odbierasz – tłumaczył Marcin. – Nie możesz ludzi szufladkować albo co gorsze wrzucać do jednego worka. Klaudia, wszędzie są ludzie różni, otwarci i zdystansowani, wywyższający się i traktujący innych na równi – wyliczał. – Uśmiechnięci i poważni. W każdym kraju znajdziesz i takich, i takich. Skup się na pozytywach. I nie zapominaj o najważniejszym. Przyjeżdżając tutaj, zabrałaś ze sobą przede wszystkim siebie samą, a przed sobą nie uciekniesz, kochanie. Polub siebie, a polubisz innych.
Czułam, że mnie nie rozumie. I tylko Wigilia na obczyźnie była podobna, choć nie taka sama. Tęskniłam za ojczyzną. Bałam się, że jeszcze trochę, a w Polsce poczuję się naprawdę obca. Marcin prosił, zatrzymywał. Próbowałam, nawet podjęłam pracę, nawet mi się to udało bez znajomości niemieckiego, który wciąż był w opłakanym stanie, ale kierowniczka była Polką i dała mi szansę przy sprzątaniu. Zarabiałam jakieś tysiąc dwieście euro.
– Wracam! – powiedziałam pewnego dnia. – Wracam do Polski. Nie po to studiowałam, żeby teraz sprzątać. Za chwilę awansuję na zmywak, a później, jak podciągnę język, to może na kasę w supermarkecie się załapię.
Ani decyzja o pozostaniu tam nie była łatwa, ani ta o powrocie. Wiele nocy rozmawialiśmy o tym, wiele dni przepłakałam. Myśli wciąż toczyły w mojej głowie walkę. To jedne wygrywały walkę, to drugie. Które jednak miały wygrać wojnę?
– Wracajcie – zdecydował Marcin. – Dobra matka to przede wszystkim spełniona, szczęśliwa matka, a ty tutaj, Klaudia, ani spełniona, ani szczęśliwa nie jesteś.
– Ale ty jesteś – powiedziałam drżącym głosem i łzy zaczęły spływać mi po policzkach, spływały też do gardła, tonęłam w nich.
.– Przez Czechy to tylko sześć godzin drogi. Będę przyjeżdżał, jak często się da, na weekendy, może nie wszystkie, ale święta, wakacje będziemy spędzać razem. Mam wypłacany przecież Urlaubsgeld…
– Dodatek urlopowy – przerwałam. Wolałam, gdy mówił do mnie po polsku.
– Tak – potwierdził. – To druga moja pensja, całkiem spora… – zawahał się. – A przed świętami Bożego Narodzenia Weihnachtsgeld to znaczy dodatek świąteczny – poprawił się. – Będzie nas na wiele rzeczy stać.
– To znaczy, że zostajesz? – spytałam i ocean łez ponownie zalał moją twarz.
Przytulił mnie do siebie.
– Kocham cię i naszą córkę najbardziej na świecie – szepnął mi do ucha.
– Ale zostajesz, tak?
– Nie płacz. Za jakiś czas zdecydujemy, co dalej…


Rozmyślałam o tym wszystkim, ubierając choinkę. Stół był już udekorowany. Nakryłam go śnieżnobiałym obrusem. Ustawiłam płaskie, szklane naczynia, w których ułożyłam białe i srebrne bombki. I świece. W ich płomieniach biel i srebro lśniło i iskrzyło jak drobinki zamarzniętego lodu. Ustawiłam białe naczynia, na których położyłam srebrne sztućce, przewiązane cienką jak mgiełka kokardą. Jeszcze sianko pod obrus i dodatkowe nakrycie dla niespodziewanego gościa. Może też odrobinę gałązek jodłowych, by złamać srebro i biel? Na choince zawisły lampki w kształcie sopli lodu. Też białe i srebrne. W końcu obiecałam córce, że będzie miała w domu śnieżną wigilię, a nie deszczową, jak za oknem. Bombki także miały być wyłącznie białe i srebrzyste.
– Haniu! Haniu! – wołałam córkę. – Pomóż mi ubrać choinkę! Zawsze robiłyśmy to razem!
– Razem, ale z tatą! – krzyknęła ze swojego pokoju.
Poczułam się taka bezsilna, bezradna. Wzięłam głęboki wdech i powoli wypuściłam powietrze.
– Haniu! Chodź! Nie będzie deszczowej Wigilii! Będzie jak w baśni o ,,Królowej Śniegu”.
– Nie przyjdę – odpowiedziała, wychylając głowę ze swojego pokoju. Wzrokiem ogarnęła salon. – W baśni o ,,Królowej Śniegu” jest lodowato i zimno. Nie chcę takiej Wigilii! Chcę Wigilię i święta z tatą! – wyrzuciła z siebie i rozpłakała się.
Podbiegłam do niej. Wzięłam ją w ramiona, przytuliłam mocno.
– Idź, Haniu, spakuj najpotrzebniejsze rzeczy. Za sześć godzin spotkasz się z tatą.
Wyjęłam smartfon z kieszeni spodni. Wybrałam numer.
– Marcin? Słyszysz mnie? Jak się pospieszymy, to za pięć godzin będziemy w Wiedniu! Z Wiednia daleko już nie mamy. Co ty na to? Czekasz na nas? To fantastycznie! Rozumiem, noga nadal spuchnięta, ściągali ci jakiś płyn z kolana. Chodzisz o kuli. Pomożemy ci z Hanią. Też cię kochamy.

Gdy przekroczyłyśmy granicę czesko-austriacką, z radia ponownie dobiegły moich uszu melodia i słowa, tyle że po niemiecku, znanej na całym świecie kolędy ,,Stille Nacht”. Słuchamy jej w Polsce, powstała w Austrii. Pomyślałam, że dla tej kolędy, podobnie jak dla miłości, nie ma granic.
– Mamusiu! Czy daleko jeszcze do tatusia? – spytała zaspana Hania, przecierając oczy.
– Coraz bliżej, kochanie – odpowiedziałam.
– Mamusiu! Mamusiu! – zawołała radośnie. – Nie będzie deszczowej Wigilii! Pada śnieg!
W świetle reflektorów ujrzałam duże, powoli spadające płatki śniegu. Lśniły i iskrzyły jak biało-srebrzyste dekoracje w salonie, ale były prawdziwe. Po bokach drogi pokrywały ziemię śnieżną kołderką. A ,,Stille Nacht” – albo jak kto woli ,,Cicha noc” – jej słowa i melodia towarzyszyły mi w drodze do Marcina, męża i ojca Hani. ,,Bo dom jest tam, gdzie są ludzie, którzy się kochają”.

Beata Andrzejczuk, Polonika nr 287, listopad/grudzień

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…