Bez uporu nie zdobywa się szczytów

W maju tego roku minęło 30 lat od śmierci legendy polskiego himalaizmu, zdobywczyni ośmiu z czternastu ośmiotysięczników – Wandy Rutkiewicz, która jako trzecia kobieta na świecie i pierwsza Europejka stanęła na Mount Evereście, a jako pierwsza kobieta zdobyła K2.

 

Rozmawiamy z Gertrude Reinisch, austriacką dziennikarką i alpinistką, przyjaciółką Wandy Rutkiewicz.

Jak Pani poznała Wandę Rutkiewicz?
– Zbierałam materiały do książki „Licht und Schatten am K2” (wyd. 1988, przyp. DKK), którą pisałam z austriackim alpinistą Willim Bauerem.Willi był jednym z dwóch, obok Kurta Diembergera, ocalałych z tragicznej w skutkach ekspedycji na K2, jaka miała miejsce w sierpniu 1986 roku. W tej książce chciałam też zamieścić wypowiedzi Wandy, która zdobyła ten szczyt, nota bene jako pierwsza kobieta na świecie, ledwie kilka tygodni wcześniej. Udało mi się nawiązać z nią kontakt, zaprosiła mnie na ekspedycję. Do naszego pierwszego spotkania w górach doszło w Karakorum, na Placu Concordia, położonym na wysokości 4600 n.p.m., stanowiącym idealny punkt wyjściowy wypraw m.in. na K2, Broad Peak i szczyty Gasherbrum. Pomagałam jej w transporcie i pochówku szczątek przyjaciółki Barbary, która zginęła kilka lat wcześniej podczas wyprawy na Broad Peak. Wanda wróciła po przyjaciółkę, żeby ją godnie pochować. Zniosła ją na własnych plecach w pokrowcu na narty. Rok później byłam z Wandą na kobiecej ekspedycji na Hidden Peak.

Już po śmierci Wandy poświęciła jej Pani kolejną książkę „Karawane der Träume” (wyd. 1998).
– Zrealizowałam w ten sposób jej zamierzenie: Wanda chciała sama napisać książkę, ale nigdy nie zabrała się do tego, bo cały czas pochłaniały jej ekspedycje i przygotowania do nich. Po jej śmierci zebrałam więc fakty z jej całego życia, opisałam wyprawy, a że na niektórych jej towarzyszyłam, mogłam przytoczyć dużo szczegółów, znałam jej opinie na różne tematy. W ustalaniu wielu detali nieocenioną pomocą była Marion Feik, menedżerka Wandy. Tytuł książki odnosił się do planu Wandy zdobycia wszystkich ośmiotysięczników.

Jakie było Pani pierwsze wrażenie?
– Wanda była charyzmatyczną osobą, umiała fascynująco opowiadać. Z pozoru sprawiała wrażenie nieśmiałej. W grupie zwracała uwagę spokojem i rozwagą. Jednocześnie potrafiła doprowadzić przewodnika wyprawy do białej gorączki swoimi spontanicznymi pomysłami, na przykład co do zmiany trasy wspinaczki albo lokalizacji bazy. Na szczęście te konflikty udawało się rozwiązywać bez większych kłótni, mimo że Wanda potrafiła być bardzo, ale to bardzo uparta. Ale alpiniści mają skłonność do uporu. Bo bądźmy szczerzy: bez tego nie da się zdobyć szczytów. Zwłaszcza, gdy się jest kobietą. Trzeba uporu, który umożliwi trzymanie się planu i realizację celów. Wanda wprowadziła kobiety do alpinizmu. Bardzo długo była to przecież domena mężczyzn. Kobiety, o ile w ogóle brały udział w ekspedycjach, często nie docierały do szczytu, zostawały w bazie postojowej i żartowano, że są odpowiedzialne za gotowanie herbaty. Przed Wandą nie było niemal czegoś takiego jak „ekspedycja kobieca”. Dopiero dzięki niej kobiety zaczęły być traktowane na równi z mężczyznami. Stały się uczestniczkami wyprawy idącymi w ścisłej czołówce, zdobywającymi szczyt.

Tęskni Pani za nią?
– Tak, brakuje Wandy. Brakuje jej jako osoby, ale brakuje też jej podejścia do wspinaczki. Można by go określić jako romantyczny. W tamtych czasach wierzchołek jako cel był ważny, ale ważny był też team. Ekspedycję przygotowywało się w zgranej, zżytej grupie, osiągnięcie szczytu było celem wspólnym. Dziś dominują „soliści”, którzy kupują sobie ekipę, która ich wspomaga. Te wyprawy polskie, w których było mi też dane uczestniczyć, charakteryzowały się ogromnie sympatyczną, wręcz serdeczną atmosferą. Ale te czasy chyba bezpowrotnie minęły.

Czy językiem, którym się głównie posługiwaliście, był angielski?
– Wanda mówiła płynnie po niemiecku. Marek Grochowski też mówił lepiej po niemiecku niż po angielsku. Z innymi rozmawiałam po angielsku. Polacy rozmawiali między sobą po polsku, oczywiście.

Zostały Pani w pamięci jakieś polskie zwroty?
– Raczej pojedyncze słowa: „dzień dobry”, „dziękuję” i tak dalej. Gdy Ewa Pankiewicz rozmawiała przez krótkofalówkę, bardzo często używała słowa „słuchaj”. Pamiętam też na przykład „kochanie”. Mężczyźni zwracali się czasem do Ewy i Wandy per „ciotka”. Zdaje mi się, że trochę się w ten sposób z nimi droczyli. Czy to coś obraźliwego?

Właściwie nie. To po prostu żartobliwe i raczej serdeczne.
– Tak. Serdeczność! Byłam na wielu różnych ekspedycjach. Ale tak miłej, pełnej wzajemnej sympatii atmosfery jak na wyprawie na Gasherbrum II, organizowanej przez polski team, nigdy ani przedtem, ani potem nie doświadczyłam. Do dziś to wspominam z sentymentem. Nie tylko z powodu Wandy, ale całej polskiej grupy.

Czy podejście Wandy Rutkiewicz brało się stąd, że pochodziła z komunistycznego kraju? Tu wszystko funkcjonowało inaczej: nie było sponsoringu prywatnych firm, ludzie borykali się z codziennym zaopatrzeniem, specjalistyczne wyposażenie wysokogórskie było w Polsce trudno osiągalne i piekielnie drogie...
– Wanda współpracowała z alpinistami z zachodniej Europy, to rozwiązywało częściowo problemy. Rewanżowała się kupując dla nich w Polsce kurtki puchowe i śpiwory, które cieszyły się wówczas wielkim wzięciem, bo były znakomitej jakości. Generalnie trzeba powiedzieć, że ówczesny sprzęt nie był bynajmniej wysokiej klasy. Może w Polsce było jeszcze gorzej, ale kiedy oglądam zdjęcia z tamtych czasów, to myślę, że dziś z taki sprzętem nie wchodziłoby się zimą nawet na dwutysięcznik. Wszystko było gorszej jakości, a też znacznie cięższe.
Wanda mówiła też, że w komunistycznej Polsce nie było prywatnych sponsorów, ale państwo wspierało wybitnych sportowców.

Była twardzielem. Kondycyjnie dorównywała mężczyznom. Ale czy umiała być kobieca?
– (śmiech) O tak! Wanda była atrakcyjną kobietą i wiedziała o tym. Swoją kobiecość podkreślała strojem. Na spotkania towarzyskie i oficjalne przyjęcia przychodziła w sukience, nigdy na sportowo. Wyglądała jak elegancka dama i tak też się zachowywała. Była obiektem podziwu i adoracji przez wielu mężczyzn. Jej drugi mąż, Helmut Scharfetter, zupełnie nie umiał się w tym połapać. Zwłaszcza po jej wypadku, kiedy poruszała się o kulach, zakładał, że Wanda skończy swoją karierę alpinistyczną i będzie prowadzić dom jak przykładna żona i matka. Tu się kompletnie pomylił. Wandzie ani w głowie było takie życie. To było jej życie, pasja, miłość. Żaden mężczyzna nie mógł z tym rywalizować. Dla niej góry były najważniejsze.
Góry wypełniały jej życie, nie zostawiając miejsca na nic ponadto. Nie zastanawiała się, jak będzie wyglądało jej życie, gdy będzie starsza i słabsza. Nie miała planu na starość. Bo na ekspedycję można iść nawet mając 80 lat, ale nie tak, jak Wanda to miała w zwyczaju.

Helmut Scharfetter miał nadzieję, że Wanda zostanie w domu, ale to on przecież jako lekarz ją postawił na nogi?
– Tak, przyczynił się do tego, że Wanda odzyskała po wypadku sprawność fizyczną. Ale nie przypuszczał, że ona pójdzie o kulach 100 km do bazy postojowej ekspedycji na K2. Był po prostu na nią o to zły. A ja, rozmawiając z nim po wielu latach, byłam zaskoczona, że nosi nadal w sobie tę złość na nią. Nie wybaczył, nie zrozumiał.

Czy była zamknięta w sobie? Czy łatwo znajdowała przyjaciół?
– Tak, miała łatwość nawiązywania kontaktów i, jak już mówiłam, umiała zaskarbić sobie sympatię, ale starannie dobierała osoby, przed którymi mogła otworzyć serce, opowiadać o sobie.
Obserwowałam ją, gdy była zakochana w koledze alpiniście. Kurt Lyncke, neurolog z Berlina, mógł rzeczywiście stać się jej towarzyszem życia, mieli wspólną pasję, planowali małżeństwo. Niestety Kurt zginął, na Wandy oczach spadł w przepaść. To było dla niej chyba najtragiczniejszy cios w życiu.

Czy możliwe, że ona przez tę tragiczną śmierć ukochanego straciła ochotę, miłość do gór? Może przestała być rozsądna? Była już nie tak ostrożna?
– Wanda pasji do gór nigdy nie straciła. To, co się zmieniło, to tempo ich zdobywania. W tym czasie powstał jej plan, który nazwała „Karawaną marzeń”, kiedy postanowiła jakby „jednym ciągiem” zdobyć brakujące jej do pokonania szczyty. W 1990 roku moja przyjaciółka miała ich na koncie sześć z czternastu. Każda taka ekstremalna wyprawa wymaga długotrwałego przygotowania, dużych kosztów, długiej aklimatyzacji w bazie postojowej. Wymyślona przez Wandę „Karawana marzeń” miała polegać na łańcuchowym pokonywaniu kolejnych szczytów, tak aby zaoszczędzić czas, pieniądze i energię. Niestety wiązało się to z niedostatecznie długim okresem na regenerację sił. Problem polegał na tym, że z trudem mogła zebrać grupę alpinistów gotowych w takim tempie zdobywać kolejne szczyty. Wanda poczuła się wtedy bardzo samotna w swoich zamierzeniach. Nawet Ewa Pankiewicz, z którą była bardzo zaprzyjaźniona i z którą planowała tę wieloetapową ekspedycję, nie mogła poświęcić, czyli wyrwać z życia zawodowego, tyle czasu. Nie udało się znaleźć sponsorów. Stąd jedynym ratunkiem było „wkupywanie się” do obcych wypraw. To byli często ludzie, którzy mieli inne podejście do zdobywania szczytów. Nie takie „romantyczne”, jak miała Wanda. To nie były grupy ludzi, których łączyły przyjaźnie.
W ramach „Karawany marzeń” zdobyła Cho Oyu i Annapurnę. Kangczendzonga miała być dziewiątym ośmiotysięcznikiem...

Dziwiło mnie i przygnębiło, że ten mężczyzna, z którym szła na Kangczendzongę, ją wyprzedził i potem spotkawszy, już schodząc ze szczytu, nie został z nią. Albo widząc, że jest zbyt słaba na dalszą wspinaczkę, nie namówił jej na zejście. Dlaczego zostawił ją samą?
– Carlos Carsolio jest dobrym, serdecznym człowiekiem. Jestem pewna, że zrobił wszystko, co było w jego mocy, żeby namówić Wandę na odwrót. Ale Wanda była tak uparta... W dodatku miała zasadę „do trzech razy sztuka”: Zdarzało jej się zawracać i szturmować szczyt jeszcze raz, ale najdalej za trzecim podejściem jej się to w końcu udawało. A to była trzecia próba szturmu na Kangczendzongę. Wanda przeżyła tyle trudnych momentów, niebezpieczeństw, i wszystko zawsze kończyło się dobrze. Dlatego uważała, że musi tylko zebrać siły, odpocząć i wyruszyć jeszcze raz, pokonać te ostatnie kilkaset metrów na szczyt. Carlos nie miał szans zmusić jej do zejścia. Musiałby ją chyba pobić do nieprzytomności i zwlec z tej góry. Wanda była zawzięta.

Czy ktoś poza jej matką wierzył, że ona nie zginęła, że przeszła na drugą stronę i żyje wśród mnichów buddyjskich?
– Raczej nie. Ale my, jej przyjaciele, chcieliśmy po prostu wierzyć, że nigdy nie zostanie znaleziona, że znalazła wieczny spokój w ukochanych górach, w otoczeniu, które kochała. Góry to nieskończoność. Wanda odeszła w nieskończoność.

Wanda Rutkiewicz, uważana jest za jedną z najwybitniejszych alpinistek i himalaistek na świecie.
Urodziła się w 1943 roku w na Litwie, w lesistej i nizinnej części tego kraju, na północny wschód od Kłajpedy. Po wojnie jako repatriantka znalazła się wraz z rodzicami i trojgiem rodzeństwa w Polsce. Rodzina zamieszkała w Łańcucie, rodzinnym mieście jej ojca, a potem we Wrocławiu, gdzie ukończyła studia na politechnice. Jako inżynier-elektronik pracowała w Instytucie Automatyki Systemów Energetycznych, a potem, przeniósłszy się do Warszawy, w Instytucie Maszyn Matematycznych.
Pasję wspinaczkową odkryła jako nastolatka. W 1962 roku ukończyła kurs taternicki. Do jej największych osiągnięć należy zdobycie ośmiu ośmiotysięczników:
1. Mount Everest (1978) jako pierwsza Europejka (i trzecia kobieta na świecie)
2. Nanga Parbat (1985) jako pierwsza kobieca wyprawa
3. K2 (1986) jako pierwsza kobieta
4. Shishapangma (1987) jako pierwszy polski team
5. Gasherbrum II (1989)
6. Hidden Peak (1990)
7. Cho Oyu (1991)
8. Annapurna (1991)
Zaginęła 12 maja 1992 roku podczas próby zdobycia Kangczendzongi.

Rozmawiała Dorota Krzywicka-Kaindel, Polonika nr 290, maj/czerwiec 2022

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…