Nasi nie-nasi
Trudno jest być zasiedziałym emigrantem i fanem futbolu, bo człowiek znajduje się w permanentnym kryzysie tożsamości, zwłaszcza podczas mistrzostw Europy. Wtedy śpiewają hymny kraju pochodzenia i kraju wyboru, i wychodzą z grupy, albo nie. I wtedy dopiero ten kryzys się ujawnia i wymaga decyzyjności.
Bo czy kibicowanie Austrii nie będzie Zdradą Narodową? Z drugiej strony, gdy Polacy wyjdą z grupy, a Austriacy nie, czy wypada się cieszyć, czy raczej powinno się smucić?
Ja mam jeszcze trudniej, bo nie dość, że jestem zasiedziałą emigrantką i fanką futbolu, to jeszcze filolożką, więc do całej problematyki tożsamościowej dochodzą zaimki osobowe, a z nimi problem jest nieporównywalnie większy, niż z wyjściem z jakiejś grupy. I tak nie wiem, kto jest z kim w grupie i dlaczego, a jedyne, co mnie jako kobietę tak naprawdę w meczach interesuje, to fit-sylwetki piłkarzy i fit-stylistyka komentatorów. No niech będzie – to także ważne, kto wygra, i najlepiej, żebyśmy to byli my. No i tutaj się właśnie pojawia kwestia zaimków. Bo kto to my? I skąd mam wiedzieć, w której grupie są piłkarze, jeśli sama nie wiem, w której jestem?
„Wygraliśmy!” – piszę na przykład przyjaciołom z Wiednia po wygranej Austrii z Ukrainą. Ale też pisałam: „Przegraliśmy!” po porażce Polski z Hiszpanią. Oni pewnie myślą, że mam schizofrenię emigrancko-futbolową. Dla mnie jednak wszystko jest jasne – mam, będąc od wielu lat w Austrii, już dwoje „my”, ale bez problemu je odróżniam. „My” dotyczące Polaków jest zupełnie inaczej naładowane emocjonalnie, jest to takie „my” bardziej moje, podczas gdy „my” austriackie jest mniej moje. Gdy my gramy, są wielkie emocje. Gdy zaś my, emocje są mniejsze. Gdy my śpiewamy hymn, jest duma i wzruszenie. Za to, gdy my śpiewamy, jest uznanie. Jest euforia, gdy my wygramy, za to, gdy my wygramy, jest tylko radość (nawet jeśli wielka). I tak dalej. Czy wszystko jasne?
Dla mnie tak, ale na wszelki wypadek spytałam o to przyjaciela, zasiedziałego Austriaka i też fana futbolu. Czy więc mogę mówić „my”, gdy to „my” strzelamy bramki, a nie „my”. „Oczywiście – odpowiedział. – Przecież mieszkasz tu już tyle lat, płacisz tu podatki i masz swój własny dirndl!”. Typowo austriackie, praktyczne podejście – podatki to podatki, dirndl to dirndl, więc my to my. Nie tam jakieś emocjonalne zagwozdki i kryzysy, te zrozumie tylko emigrant. Cieszę się, że mieszkam w tak prostolinijnym kraju, gdzie wszystko jest jasne.
Przestaje jednak być jasne, gdy komentuje się mecze z rodziną i przyjaciółmi z Polski. Mamie (filolożce i fance futbolu, zasiedziałej Polce) nie mogę powiedzieć „my”, gdy gra Austria, zwłaszcza gdy mam swój własny dirndl, bo uzna całą tę emigrację za Zdradę Narodową. Ona może oczywiście powiedzieć „my”, gdy gra Polska, ale nie wtedy, gdy gra z Austrią, bo wtedy musiałaby powiedzieć „wy”, w ten sposób mnie wykluczając z „my”. Unikamy więc konotujących kryzys tożsamościowy zaimków osobowych, zastępując go mniej emocjonalnie obciążonym zaimkiem dzierżawczym „nasi”. Piszę więc mamie „nasi wygrali” po wygranej Austrii z Ukrainą i też „nasi przegrali” po przegranej Polski z Hiszpanią. A mama „wasi wygrali”, gdy gra Austria, a „nasi wygrali”, gdy Polska, i wszystko robi się jasne, oprócz tego, że nasi stają się waszymi, co nie polepsza sytuacji. Wygląda w każdym razie na to, że naszych można sobie zmienić zależnie od okoliczności.
Jest jeszcze gorzej, gdy komentujemy mecze z kuzynem ze Szwajcarii, fanem futbolu i średnio zasiedziałym emigrantem. Tutaj w grę wchodzą już trzy kraje. On nie używa jeszcze „my” w stosunku do Szwajcarów, bo mieszka tam stosunkowo krótko i nie do końca się identyfikuje. Z Polską też już się nie do końca identyfikuje, mówi więc na obie narodowości „nasi”, za to na Austriaków „wasi”, ja zaś mówię „wasi” na Szwajcarów, żeby nie powiedzieć „wy” i nie pozbawić go tożsamości, a „nasi” na Polaków i Austriaków, żeby siebie też nie pozbawić. Ostatnio w ogóle przestaliśmy komentować, bo tak się pogubiliśmy w zaimkach, że nie wiadomo było, o którym meczu mówimy.
Najlepszym sposobem na ostudzenie głowy przy problemie zaimków i każdym większym problemie tożsamościowym jest długa wycieczka. I tak pewnego szczęśliwie bezmeczowego dnia poszłam na wędrówkę po pięknych okolicach naszego Wiednia, by odetchnąć, i nagle widzę na horyzoncie pociąg. Zwykły, towarowy. Już miałam iść dalej, gdy nagle patrzę, a tu logo PKP Cargo. I z radością myślę: „Nasi jadą!”. I co z tego, że na austriackich torach. Nie tylko piłkarzom, jak widać, emocjonalnie nie udaje się wyjść z grupy. I niewiele potrzeba, by zidentyfikować się.
Magdalena Sekulska, Polonika nr 285