Historia mojego dziadka

Karl Bertoni z fotografią swych dziadków. Fot. Polonika

Historia mojego dziadka

Z okazji kolejnych rocznic odzyskania przez Polskę niepodległości, wspominani są zazwyczaj przywódcy wojskowi i wielcy politycy. Pomijane są zwykle osoby, które tworzyły podstawy instytucji państwowych i miały także istotny wpływ na budowę odradzającego się niepodległego państwa polskiego. Jedną z takich postaci jest Karol Bertoni (1876–1967), współtwórca polskiej służby dyplomatycznej i konsularnej II Rzeczypospolitej. Z jego wnukiem, Karlem Bertonim, rozmawiamy w jego wiedeńskim mieszkaniu.

Skąd wywodzi się Pana rodzina?
– Mój dziadek, Karol Bertoni, urodził się w 1876 r. w Stanisławowie, mieście położonym obecnie na Ukrainie. Bertoni jest włoskim nazwiskiem, moja rodzina pochodzi z  północnych Włoch. W czasach monarchii austro-węgierskiej moi przodkowie osiedlili się na terenie dawnej Galicji. Dziadek identyfikował się z polską kulturą, mówił po polsku. W latach 1900 –1918 pracował w służbie dyplomatyczno-konsularnej monarchii austro-węgierskiej, a gdy monarchia się rozpadła, mógł w Austrii pozostać. Jednak jako swój kraj wybrał Polskę, gdyż czuł się Polakiem. W 1918 r. wrócił do kraju, aby pomóc w odbudowie państwa polskiego. Podjął pracę w polskim MSZ i wniósł duży wkład w jego utworzenie.

Karol Bertoni, San Paolo 1906. Fot. archiwum prywatne

Co można powiedzieć o pierwszym etapie jego zawodowego życia. Jak przebiegała jego kariera w służbie dyplomatycznej monarchii austro-węgierskiej?
– Po maturze, którą zdał w 1894 r. w Stanisławowie, przyjechał do Wiednia, aby studiować na Wydziale Prawa Uniwersytetu Wiedeńskiego. Równolegle studiował też w Wiedeńskiej Akademii Konsularnej, którą ukończył w roku 1899. Rok później, w wieku 24 lat, podjął pracę w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Austro-Węgier. Najpierw objął stanowisko attache konsularnego w c.k. konsulacie w Bukareszcie. Po roku skierowany został do Brazylii i objął stanowisko wicekonsula w Kurytybie, a w 1905 r. konsula generalnego w São Paulo. Na stanowisku kierownika konsulatu przepracował sześć lat. Odznaczony został Orderem Franciszka Józefa przyznawanym za zasługi dla Austro-Węgier.

W 1906 r. ożenił się z urodzoną w Brazylii Gerdą Marią von Bülow. Z pochodzenia była Dunką, córką przemysłowca, wicekonsula Królestwa Danii w Brazylii. Mieli troje dzieci, dwie córki i syna, który jest moim ojcem. W roku 1910 Karol Bertoni został przeniesiony do c. k. konsulatu generalnego w Rio de Janeiro, gdzie objął kierownictwo tej placówki. W 1913 został służbowo wraz z rodziną przeniesiony do Sofii w Bułgarii. Konsulem generalnym w Sofii był do 1918 roku. Po I wojnie światowej nastąpił rozpad monarchii. Jak wspomniałem, dziadek jako swój kraj wybrał Polskę i w 1919 r. wstąpił do nowo tworzonego polskiego MSZ.

Jakie funkcje piastował w polskim MSZ?
– Zajął się organizacją ministerstwa i jego zagranicznych placówek odradzającego się państwa polskiego. Niestety odbyło się to kosztem jego życia osobistego. Jego żona nie zdecydowała się przenieść do Warszawy, co spowodowało rozpad małżeństwa i wieloletnią rozłąkę. Karol Bertoni, piastując funkcję dyrektora Departamentu Administracyjnego MSZ i sekretarza generalnego MSZ, należał do grona najważniejszych urzędników ministerstwa. W 1923 r. objął stanowisko kierownika MSZ, w 1926 r. kierownika Departamentu Konsularnego MSZ i nadzorował organizację polskiej służby konsularnej. Przewodniczył także Komisji Egzaminacyjnej MSZ na stanowiska dyplomatyczno-konsularne. Za swoją pracę został odznaczony Krzyżem Komandorskim Orderu Odrodzenia Polski.

Swoją wiedzą i doświadczenie zdobyte w służbie dyplomatyczno-konsularnej Austro-Węgier ofiarował Polsce. Jako ciekawostkę mogę dodać, że swych współpracowników witał austriackim „Servus”. Ten fakt przytacza historyk dyplomacji dr Krzysztof Smolana w opracowaniu zatytułowanym „Karol Bertoni – zapomniany współtwórca polskiej służby zagranicznej”. Oprócz pracy zawodowej w MSZ Bertoni prowadził także działaność naukową i dydaktyczną, jako profesor był wykładowcą m.in. w Szkole Nauk Politycznych w Warszawie i Studium Dyplomatycznym przy Wydziale Prawa Uniwersytetu Jana Kazimierza we Lwowie. Tam też miał zaplanowane wykłady na rok akademicki 1939/1940, które się już nie odbyły.

Podczas II wojny światowej dziadek mieszkał w Polsce w Podkowie Leśnej, nieopodal Warszawy. Jego dom do dzisiaj nazywany jest „Willa Bertoni”. Ja urodziłem się w 1936 r. w Wiedniu i mieszkałem tu z rodzicami. Odwiedzałem dziadka z rodzicami, także podczas wojny w okupowanej Polsce.

Jak potoczyły się jego powojenne losy?
– W 1945 r. podjął na nowo pracę w MSZ. Prowadził wykłady na Wydziale Dyplomatyczno-Konsularnym Akademii Nauk Politycznych w Warszawie. Zamierzał w Krakowie przy UJ utworzyć na wzór lwowski Szkołę Nauk Politycznych. Jednak w 1949 roku wyjechał na stałe z Polski do Brazylii. Nie znam przyczyn jego wyjazdu, być może powodem były coraz bardziej represyjne komunistyczne rządy. Postanowił połączyć się z rodziną, gdyż jego żona Gerda von Bülow wraz z córkami Jadwigą i Beatris mieszkały w Brazylii. Dziadek musiał pozostawić w komunistycznej Polsce wszystko: willę w Podkowie Leśnej, mieszkanie w Warszawie, cały majątek. Przez Czechy przyjechał najpierw do mnie i mamy do Wiednia. We trójkę pojechaliśmy do Szwajcarii do Zurychu. Tam już na niego czekała żona i wraz z nią poleciał do Brazylii. Zamieszkali razem w Petropolis, w majątku ziemskim Gerdy. Tam też dziadek zmarł w 1967 r. i został pochowany.

Karol Bertoni z wnukiem Karlem Bertonim, Podkowa Leśna. Fot. archiwum prywatne

Czy zachowały się pamiątki rodzinne po Karolu Bertonim?
– Naturalnie mam moje wspomnienia, o moim dziadku opowiadała też mi mama, ostatnio jego biografią zajął się dr Krzysztof Smolana. Mam kilka zdjęć rodzinnych z moim dziadkiem. Nie zachowały się po nim materialne pamiątki, gdyż wyjechał z Polski z jedną tylko walizką. Jedyne, co kiedyś miałem, to płaszcz, w którym przyjechał do Wiednia. To był piękny płaszcz obszyty futrem, nosił go mój ojciec, a potem ja. Gdy po wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce do Wiednia przyjechało wielu Polaków, moja mama uznała, że ten płaszcz powinienem podarować komuś, kto musiał z Polski uciec, bo dziadek na pewno by tak zrobił. Była wtedy sroga zima, podarowałem ten płaszcz jednemu z Polaków w ośrodku dla uchodźców. 

Jak wspomina Pan swego dziadka? Jakim był człowiekiem?
– Pamiętam dziadka z Polski, gdy jako małe dziecko odwiedzałem go przed wybuchem II wojny światowej. Lubił jeździć konno. Pewnego razu wsadził mnie na konia i przejechaliśmy się razem. Ogromnie mi się to spodobało. I pierwszym słowem, które wypowiedziałem, było polskie słowo „koń”. Potem poznałem więcej polskich słów, nawet mówiłem po polsku, bo w Wiedniu miałem polską niańkę, która nie znała niemieckiego i zresztą nie musiała go znać, bo moja mama znała polski. Przed wojną mój ojciec pracował w Katowicach, gdzie poznał moją mamę, Austriaczkę urodzoną w Wiedniu. Często bywała w Katowicach, nauczyła się języka polskiego. Gdy wybuchła II wojna światowa, na stałe zamieszkaliśmy z mamą w Wiedniu. Jako dziecko lepiej znałem język polski niż niemiecki. Gdy poszedłem w Wiedniu do przedszkola, myśleli, że jestem Polakiem.

Po maturze odwiedziłem dziadka w Brazylii. Był bardzo statecznym, eleganckim mężczyzną, kochanym człowiekiem. Znał wiele języków, ze mną rozmawiał po niemiecku, z żoną po portugalsku, oczywiście biegle znał język polski. W Brazylii utrzymywał kontakty z polskimi emigrantami.

Czy bywa Pan w Polsce?
– W czasie studiów z powodu moich związków z Polską zakwalifikowano mnie do udziału w dwutygodniowej wymianie studenckiej między Polską i Austrią. Dzięki temu pod koniec lat 50. zwiedziłem Warszawę, Kraków, Gdańsk i Malbork. Wybrałem się wtedy do Podkowy Leśnej, żeby zobaczyć dom dziadka i powrócić wspomnieniami do lat dziecięcych.

Oczywiście ten wyjazd ze strony polskiej miał charakter propagandowy, chciano pokazać, jak szybko rozwija się Polska rządzona przez komunistów. Ja jednak przekonałem się, jak jest w rzeczywistości. Od mojej mamy miałem warszawski adres polskiego pułkownika, pamiętam, że miał na nazwisko Pastuczinski. Mama poznała go tuż po wojnie, wtedy mieszkaliśmy w Altaussee. On wówczas też tam kwaterował, był m.in. odpowiedzialny za rozdzielanie amerykańskich paczek wśród Polaków, których los rzucił w czasie II wojny światowej do Austrii. Odwiedziłem go, żył bardzo ubogo, pamiętam, że zaprosił mnie do domu na kolację, a jedzenie pożyczył od sąsiadów.

Teraz w Polsce bywam rzadko, nie mam tam krewnych. Ostatni raz byłem kilka lat temu w Krakowie, na wycieczce zorganizowanej przez księdza Wojciecha Kuczę, który pełni posługę kapłańską w kościele Hetzendorf, niedaleko mojego wiedeńskiego mieszkania.


Kiedy wyjechał Pan na stałe do Brazylii?
– Po ukończeniu studiów Betriebswirtschaft w Hochschule für Welthandel. W Brazylii podjąłem pracę w São Paulo w browarze, który założył Dietrich von Bülow, teść Karola Bertoniego. Życzeniem mojej babci było, abym pracował w rodzinnej firmie. Teraz jako ponad 80-latek dawno jestem na emeryturze. Zimą mieszkam w Brazylii, a od maja do jesieni jestem w Wiedniu. Lato w Brazylii jest dla mnie zbyt gorące. 

Gdzie lepiej się Panu się żyje: w São Paulo czy w Wiedniu?
– Trudno powiedzieć. Jestem Austriakiem, stąd podoba mi się w Austrii z powodu kultury i tradycji. A Brazylia podoba mi się ze względu na ludzi. Brazylijczycy to młody i ambitny naród, są mili i weseli, tacy Amigo. Austriacy zachowują dystans. 

Brazylia jest trochę zwariowana, ale bardzo piękna. Kraj bardzo się powiększył, ma ponad 200 milionów ludzi. 50 lat temu, gdy tam osiadłem, było to 100 milionów ludzi. Jest niestety duże bezrobocie, pracy nie starcza dla wszystkich. Północ kraju jest najbiedniejsza, i to stamtąd ludzie przybywają do Rio de Janeiro, trafiają do tzw. favelas, dzielnic nędzy, w których rośnie przestępczość. Mieszkałem w Rio de Janeiro, ale przed kilkoma laty stwierdziłem, że moi europejscy przyjaciele powrócili do Europy, a moi krewni przeprowadzili się do São Paulo. Sprzedałem więc mieszkanie w Rio i przeniosłem się do São Paulo.

Czy można powiedzieć, że jest Pan emigrantem?
– Nie jestem emigrantem, ponieważ mój ojciec urodził się w Brazylii, jego matka także. Od najmłodszych lat zawsze słyszałem o tym kraju. Emigrują ludzie, którzy coś za sobą zostawiają, a ja tam odnalazłem przede wszystkim moją rodzinę. W Brazylii mam rodzinę, moich polskich krewnych.

Po 50 latach pobytu w Brazylii czuje się Pan teraz bardziej Brazylijczykiem czy Austriakiem?
– Nie czuję się Brazylijczykiem. Wiem, jak się tam żyje, dobrze się tam czuję, ale choćbym bardzo chciał, nigdy nie stanę się Brazylijczykiem. Brazylijczykiem trzeba się urodzić, różnice w mentalności są zbyt duże. Cały czas pozostaję Austriakiem, austriackiej mentalności nie mogę się pozbyć i nawet nie chcę. Dla Brazylijczyków jestem więc cały czas tzw. Gringo, obcym Europejczykiem. A dla Austriaków – pół-Brazylijczykiem (śmiech). Może nie obcym, ale jakimś już innym. Zdaję sobie sprawę, że po dziadku płynie we mnie też polska krew, i to jest dla mnie bardzo ważne, bo to część mojej tożsamości. Na koniec dodam, że dwie córki Karola Bertoniego wyszły za mąż za Polaków. Natomiast wnuczka Karola Bertoniego, Pia Gostyńska, jej syn i synowa oraz ich córka Maria – wszyscy mają przyznane polskie obywatelstwo.

Rozmawiał Sławomir Iwanowski, Polonika nr 292.

BIEŻĄCY NUMER

PRZEGLĄD IMPREZ

Nasz Wiedeń

Deutschsprachige Texte

So sind wir

POGODA w WIEDNIU