Gentleman - gatunek na wymarciu

Przyznaję, że na lekcjach biologii trochę przysypiałam. Do dziś pączkowanie to dla mnie proces, którego dokonuje cukiernik, wypiekając pączki.

Jak się jednak po latach okazało, nauka nie całkiem poszła w las. Zobaczyłam światełko w tunelu mojej pamięci biologicznej. A na imię było mu Darwin! Na emigracji podstawy teorii ewolucji powróciły do mnie jak bumerang! Nie będę się tu mądrzyć, bo jestem blondynką, ale coś mi świta, że gdy jeden gatunek zaczyna ewoluować, to inny gatunek powoli zanika, a jego egzystencja chyli się ku upadkowi. Normalnie trwa to miliony lat, więc trudno taki proces zaobserwować gołym okiem. My jednak żyjemy w czasach, gdy pewnych zmian się po prostu nie da przeoczyć.

W ostatnich kilkudziesięciu latach z uśpionego kokonu, w którym drzemała sobie kobieta gotująco-sprzątająca, wyłonił się motyl o nazwie gatunkowej „Homo Feminismus". I to fantastycznie, że ewolucja poszła w tym kierunku! Kobieta może wreszcie opuścić terytorium kuchenne i udać się na podbój stanowisk kierowniczych, udowodnić, że bywa bardziej kompetentna od mężczyzny i zarabiać więcej od niego. Jestem fanką feminizmu, który opiera się na zasadach równości, niezależności i tego, że każdy ma prawo żyć, jak chce, oraz otworzyć buzię i powiedzieć, co myśli. Martwi mnie bardziej to, że ewolucja jednego gatunku powoduje wymieranie innego. Prawda jest taka, że rodzaj „Homo-Gentlemenus" jest mocno zagrożony i powinno się to zgłosić do Greenpeace.

Do tej pory myślałam, że mężczyźni obrazili się na kobiety za to, że one potrafią sobie już same wkręcić żarówkę, zostają politykami i mają swoje pieniądze. Myślałam, że to taki męski odwet: „Taka z ciebie feministka, to sama sobie drzwi otwieraj, sama sobie noś walizkę". Trochę mnie to dziwiło, bo przecież mówimy tu o dobrym wychowaniu – bez względu na to, czy kobieta sama na siebie zarabia, czy nie. Przepraszam wszystkich mężczyzn za to, że posądziłam ich o świadome i złośliwe odejście od kindersztuby! Biję się w piersi, to nie wasza wina! Wasze szarmanckie funkcje zanikają, bo kobiety uważają je za obraźliwe. Uświadomiły mnie w tym Austriaczki na babskim spotkaniu. Opowiedziałam im moją ulubioną historię, jak to moja koleżanka została zaproszona przez wiedeńczyka do kina. Przy kasie biletowej ów pan zapłacił za siebie, po czym z uśmiechem wskazał mojej koleżance okienko, w którym mogła zapłacić za swój bilet. W Polsce, gdy opowiadam tę historię to zawsze robi furorę, wywołując u pań salwy śmiechu i niedowierzanie u panów. W grupie Austriaczek napotkałam na źrenice wypełnione wieloma znakami. Dziewczyny „wsiadły na mnie" jak na jakąś przygłupią lalunię, która dopiero co opuściła mroki średniowiecza i przeniosła się na planetę „Wiedeń- Cywilizacja". Jedna z nich zauważyła taktownie: „Wy, dziewczyny z Ostbloku, byście tylko chciały, żeby mężczyzna za was płacił. Może w Polsce faceci mają nad wami kontrolę finansową, ale my tu jesteśmy niezależne".

Fantastycznie! Co kraj, to obyczaj, ale trochę zaczęłam się gubić. Jak tu się zintegrować, gdy się nie zna zasad gry? A jak koleżanka mnie zaprosi i za mnie zapłaci, to wolno mi takie „nietaktowne" zaproszenie przyjąć? Mogę naruszyć tym czyjąś niezależność? Druga z dziewczyn namieszała mi w głowie jeszcze bardziej, dumnie mówiąc: „Gdy robimy zakupy z moim chłopakiem, to rozliczamy się co do centa, wszystko płacimy po pół! Nawet papier toaletowy". Czyli metoda „raz płacę ja, raz ty" bez rozdrapywania ran, czy było to osiem, czy dziesięć euro, też jest oburzająca? Jak już wspomniana koleżanka chce być taka dokładna, to powinna najpierw przeliczyć, ile listków zużyła ona, a ile partner. Dopiero wtedy można policzyć koszty rzeczywiste. Statystycznie udowodniono, że kobieta potrzebuje więcej papieru toaletowego niż mężczyzna, więc płacenie równo, na pół, też nie jest fair. Mężczyzna traci co najmniej kilka centów. Gdyby tego było mało, trzecia z rozmówczyń dodała jeszcze: „Ja to nawet nie pozwalam, żeby mężczyzna płacił za moją kawę. Czułabym się... no jak jakaś prostytutka!". Tutaj, drogi Czytelniku, posiniałam, zakrztusiłam się i prawie połknęłam własny język! To w Austrii prostytucja zaczyna się już od trzech euro? A jeśli pójdę na kawę z moim wujkiem, który przyjechał do Wiednia, i zapłacę za niego, to co? Wtedy wujek jest prostytutką, czy kto?

Przez te austriackie feministki zupełnie zgłupiałam i w trakcie pobytu w Polsce strzelałam gafę za gafą. Bogu ducha winnym, kulturalnym panom wyrywałam z oburzeniem swoją kurtkę. Z oczami nabiegłymi krwią walczyłam o płacenie za swoją kawę, a w drzwiach prawie pobiłam się z kuzynem, który – chcąc mnie przepuścić – obraził moją kobiecą niezależność. Wszyscy stwierdzili, że strasznie w tej Austrii zdziczałam!

Magdalena Marszałkowska, Polonika nr 202, listopad 2011

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…