Miłość w złych czasach

Ursula Marqulies ze zdjęceim swojej matki z 1945 r., fot. SI

Związek Polaków w Austrii „Strzecha" jeden z wieczorów pamięci dla zasłużonych poświęcił Wiesławie Nettel, która przeszło pół wieku związana była z tą organizacją. O swojej matce, wywiezionej na roboty przymusowe do Wiednia w 1942 roku, opowiedziała nam jej córka, Ursula Marqulies.

Czy Pani mama wspominała, w jaki sposób znalazła się w Austrii?
– Bardzo często o tym mówiła. Podkreślała, że nie znalazła się tu dobrowolnie. Moja mama zdała maturę w 1939 roku w Lublinie. Gdy któregoś dnia, w 1942 roku, poszła ze swoją siostrą do kościoła, budynek został otoczony i wszystkie młode dziewczyny zostały zatrzymane. Moja mama miała wtedy 20 lat, a jej siostra była kilka lat młodsza. Gdy moja babcia dowiedziała się o tym, stwierdziła, że nie zostawi ich samych i pojechała razem z nimi transportem. Mogły zabrać ze sobą tylko niezbędne rzeczy. W ten sposób znalazły się w trójkę w Wiedniu, w obozie przejściowym w 11 dzielnicy. Przydzielono je do dużej fabryki zbrojeniowej w 16 dzielnicy Wiednia, która nazywała się Austriaemail Warchalovsky. Obok fabryki były baraki dla robotników przymusowych z różnych krajów.

Jak mama sobie radziła?
– Mama znała wiele języków: niemiecki, rosyjski, włoski, których uczyła się w gimnazjum w Lublinie. Gimnazjum to kładło wielki nacisk właśnie na naukę języków obcych. Dzięki tym umiejętnościom została tłumaczką na terenie fabryki. Zaczęło się od przypadkowo zasłyszanej kłótni między Niemcem i Francuzem. Moja mama się wtrąciła do tej rozmowy – i tak się zaczęła jej praca.

W jaki sposób poznali się Pani rodzice?
– Dzięki pracy jako tłumaczka mama miała nieco więcej przywilejów niż inni, na przykład czasami wolno jej było wychodzić do miasta. Bardzo ją interesował Wiedeń, chciała koniecznie zobaczyć miasto. Któregoś dnia udało jej się pojechać na Prater i w tramwaju, w drodze powrotnej, poznała mojego tatę. Powiedział jej, że on także mieszkał w 16 dzielnicy, więc okazało się, że jadą w tym samym kierunku.

Pani ojciec wiedział, że mama jest Polką?
– Oczywiście. W tamtym czasie mój ojciec był członkiem Partii Komunistycznej. Nie powołano go do wojska, ponieważ na skutek przebytej w dzieciństwie choroby miał jedną nogę nieco krótszą. Tato był z zawodu hydraulikiem. Po wojnie otworzył małą firmę hydrauliczną. Zmarł dość wcześnie, bo w 1979 roku.

Kiedy rodzice się pobrali?
– W roku 1944. Mój tata poznał przy jakiejś okazji znanego profesora wiedeńskiej ASP, Viktora Matejka. Profesor dawał prywatne lekcje malarstwa, znał wielu ludzi, wśród nich wysokiego rangą urzędnika nazistowskiego. Dzięki niemu udało się uzyskać zgodę na ślub.

Czy mama po ślubie przestała pracować w fabryce?
– Tak, gdyż po ślubie mogła zamieszkać z ojcem. Po wojnie moja mama została z mężem w Wiedniu, natomiast babcia z młodszą córką wróciła do Lublina, gdzie pracowała w szpitalu jako siostra przełożona. Siostra mojej mamy skończyła germanistykę i uczyła w szkole języka niemieckiego.

Jak Pani babcia odebrała to, że jej najstarsza córka zostaje w Austrii?
– Bardzo to przeżyła. Tym bardziej było jej trudno, że zaczął się okres zimnej wojny, który utrudniał kontakty. Na list czekało się sześć tygodni, zaś rozmowy telefonicznie wymagały wcześniejszego zameldowania – wszytko to było bardzo skomplikowane.

Babcia bywała po wojnie w Austrii?
– Tak, moja mama wciąż wysyłała jej zaproszenia. Gdy babcia ukończyła 65 lat, o wizę było już znacznie łatwiej niż w przypadku młodszych osób.

Czym zajmowała się Pani mama po wojnie?
– Po wojnie, ponieważ znała język rosyjski, pracowała przez pewien czas przy kasie w jednym ze sklepów, który znajdował się w części Wiednia administrowanej przez Rosjan. Pracowała tam do 1955 roku, a później prowadziła księgowość w zakładzie hydraulicznym męża.

Mama odwiedzała Polskę po wojnie?
– Oczywiście. Pierwszy raz w 1953 roku, potem bywała tam często. Utrzymywała stałe kontakty nie tylko z rodziną, ale i z przyjaciółkami z gimnazjum z Lublina.

Jak można wytłumaczyć, że Pani matka, wywieziona pod przymusem do Austrii, wychodzi za mąż za Austriaka jeszcze w czasie wojny?
- Miłość. Po prostu. Miłość, która nie zna ograniczeń ani zakazów.

Jak patrzy Pani na II wojnę światową z dzisiejszej perspektywy?
- Było to straszna tragedia, o której słyszałyśmy od najmłodszych lat. Już jako dzieci poznałyśmy historię naszej matki i już jako dzieci czułyśmy, że wojna jest najstraszliwszym złem. Smutne też jest to, że Austriacy byli po stronie agresora. Moja mama odwiedzała po wojnie szkoły, w których opowiadała o pracy przymusowej w Austrii jako bezpośredni świadek tamtych wydarzeń. Nigdy niczego nie ukrywała ani nie przemilczała, mówiła po prostu, jak było naprawdę.

Czy mama często opowiadała o swojej przeszłości?
– Oczywiście. Już jako dzieci znaliśmy jej historię. Cieszyła się bardzo z nawiązania kontaktu z rodakami ze stowarzyszenia „Strzecha", bywała tam bardzo często.

Jak Pani sądzi, jakie znaczenie miało to dla mamy?
– Myślę, że działalność w Stowarzyszeniu była dla niej ogromnie ważna, oznaczała podtrzymywanie kontaktów z Polską. Szczególnie w okresie zimnej wojny, o czym już wspominałam, kontakty te były utrudnione. A w „Strzesze" miała taką namiastkę Polski: rozmawiała w ojczystym języku, dostawała informacje, co dzieje się w kraju. Czasem miała okazję przesłania przez kogoś paczki do swojej matki do Lublina.
„Strzecha" to przecież też podtrzymywanie polskich tradycji: spotkania opłatkowe, święcone, jasełka, występy w polskich strojach ludowych, wspólne śpiewanie itp. To było jej naprawdę bardzo potrzebne.
Trzeba też dodać, że z sąsiadami nie miała zbyt wielu kontaktów, wiedziano, że nie przyjechała dobrowolnie do Austrii, że była zmuszona pracować w fabryce zbrojeniowej. Dlatego jej ojczyzną było to polskie centrum.

Czy Pani też jeździła do Polski?
– Jako dziecko byłam w Polsce kilka razy. Pierwszy raz w Sopocie w roku 1953. Ten wyjazd został zorganizowany przez ambasadę polską w Wiedniu. Było wspaniale. Bardzo o nas dbano. Były tam też dzieci z Polski, najlepsi uczniowie. Te polskie kolonie, trwające trzy tygodnie, organizowane były przez Polskę. Wyjeżdżałam zwykle ze swoją siostrą Christą, a raz byłyśmy nawet we trójkę, z moją drugą siostrą. Dostawaliśmy wszystko co najlepsze: znakomite wyżywienie, piękne wycieczki, byliśmy nad morzem, w górach. Byliśmy również na wycieczce w Oświęcimiu i Brzezince. Jako dziecko byłam zszokowana tym, co tam zobaczyłam. Zwiedzaliśmy duże miasta. Pokazano nam Pałac Kultury, który wtedy wybudowano.

To były inne czasy. Polski rząd organizował takie kolonie w celach propagandowych, żeby pokazać dzieciom z Zachodu, jak wspaniale żyje się za żelazną kurtyną.
– Tylko że my byliśmy dziećmi i patrzyliśmy na to wszystko oczami dzieci. Dla nas te wyjazdy były wspaniale zorganizowane, były cudowne. Zabierano nas też do teatru, na koncerty. Poznałam wiele polskich dzieci, dla których pobyt na tych międzynarodowych koloniach był nagrodą za osiągnięcia w nauce. Nie wiem nic o pozostałych kryteriach. Przyjeżdżały dzieci z całej Polski, z różnych szkół.

Mama wysyłała was chętnie do Polski?
– Tak, bardzo jej zależało na tym, żebyśmy poznały jej ojczyznę. W tamtych czasach było nam ciężko i takie darmowe kolonie dla trójki dzieci były wielką pomocą. Moich rodziców nie byłoby stać na to, żeby wysłać naraz trójkę dzieci na urlop. A te wyjazdy były darmowe.

Mówi Pani po polsku?
– Jako dziecko trochę mówiłam, potrafiłam się porozumieć, teraz niestety nie używam tego języka, więc wiele zapomniałam.

Pani mama zmarła niedawno.
– Tak, w grudniu 2011, po długiej chorobie. Dlatego jestem ogromnie wdzięczna Stowarzyszeniu, że pamiętała o niej, że jeszcze za życia zorganizowała jej wieczór pamięci dla zasłużonych dla „Strzechy". Z moją mamą przed śmiercią trudno się było porozumiewać, z trudem mnie rozpoznawała. Ale świadomość, że odeszła jako człowiek, którego kochano, szanowano i ceniono w tym środowisku, w którym tak się udzielała, była dla mnie ważna.

Rozmawiał Sławomir Iwanowski

Polonika nr 207, kwiecień 2012

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…