Dyrygent "Camerata Polonia"

Debiut polonijnej orkiestry pod batutą Marka Kudlickiego, wrzesień 2010, fot. Mariusz Michalski

Rozmawiamy z Markiem Kudlickim, znakomitym muzykiem występującym na światowych scenach, dyrygentem polonijnej orkiestry „Camerata Polonia".

W tym roku wiele osób przeżyło zaskoczenie: XIX Dni Polskie w Austrii zapoczątkowała polonijna orkiestra „Camerata Polonia". Czy rzeczywiście w Wiedniu jest aż tylu muzyków polskiego pochodzenia, że bez trudu dało się skompletować 12-osobowy zespół smyczkowy?
- Tak, stworzyliśmy polską orkiestrę kameralną, smyczkową. Na otwarciu Dni Polskich graliśmy dwie serenady romantyczne, a w środku były trzy arie barokowe. Występ na inauguracji tegorocznych Dni Polskich był debiutem orkiestry. Wiedziałem, że jest zapotrzebowanie na tego typu polską orkiestrę w Wiedniu, że jest potencjał, że nie brakuje polskich muzyków. Po koncercie ludzie byli zachwyceni, że udało nam się zrealizować ten projekt. I na pewno będę robić wszystko, by tę orkiestrę dalej prowadzić. Jestem bardzo wdzięczny solistce Aleksandrze Zamojskiej, która przyjęła moją propozycję. Zaśpiewane przez nią arie, dwie z oper Händla, jedna z motetu Vivaldiego, były klejnotem na tym koncercie. To bardzo podniosło jego rangę, a sama publiczność zareagowała wspaniale, bisowaliśmy dwukrotnie.
Jak narodził się pomysł utworzenia polonijnej orkiestry?
- Pomysł ten narodził się w czasie mojej współpracy z Adamem Kiss-Orskim. Po zorganizowaniu koncertu z okazji 40. rocznicy śmierci Jana Kiepury pomyślałem, że warto byłoby stworzyć orkiestrę polonijną. Adam zaczął niestety mieć problemy zdrowotne i nie udało nam się wspólnie zrealizować tej pięknej idei. Po jego śmierci przedstawiłem ten pomysł na którymś z zebrań Forum Polonii. I tak idea zaczęła przybierać realne kształty. Podjęliśmy wspólnie decyzję, że występ orkiestry zapoczątkuje XIX Dni Polskie w Austrii. Napracowałem się bardzo przez całe lato. Założeniem było, że przedstawimy muzykę polską i austriacką.
Jakie są wasze plany, jak chcecie radzić sobie w takim mieście jak Wiedeń, gdzie konkurencja muzyczna jest wielka?
- Chcielibyśmy nadal występować razem, bardzo liczymy na wsparcie ze strony miasta Wiednia, ze strony urzędników odpowiedzialnych za kulturę. Myślę, że w Wiedniu możemy sobie poradzić, ponieważ to, że istnieje polska orkiestra na terenie Austrii, jest czymś wyjątkowym.
A jak znalazł się Pan w Wiedniu?
- Wygrałem Ogólnopolski Konkurs Organowy w 1973 roku w Krakowie. Był to konkurs krajowy, ale jury było międzynarodowe, był w nim m.in. prof. Hans Haselböck z Wiednia. Zdecydowałem, że będę dalej kształcił się właśnie u niego. Z kraju wyjechałem oficjalnie, na koncert, dostałem paszport. Bez problemu zdałem egzamin do Akademii Muzycznej w Wiedniu. Jednak zaczęły się zwykłe problemy bytowe. Prof. Haselböck starał się mi pomagać. Mieszkałem w akademiku, żyłem skromnie, otrzymałem stypendium i to mi wystarczało. W czasie studiów zaczęły się koncerty, wyjazdy do Ameryki, Azji, Australii.
Kiedy zaczęła się Pana fascynacja muzyką?
- Zafascynowany muzyką był mój ojciec, który z zawodu był adwokatem. Muzykę kochała też moja mama. Ja w wieku 5 lat zostałem wysłany na naukę gry na fortepianie. W Tomaszowie Lubelskim, gdzie mieszkałem, była w tym czasie tylko jedna nauczycielka, która miała około 80 lat. Uczyłem się u niej kilka lat, po jej śmierci trafiłem do Zamościa, gdzie znajdowała się Państwowa Szkoła Muzyczna. Okazało się, że miałem źle ustawione ręce i wiele innych spraw do nadrobienia. Jeździłem tam dwa razy w tygodniu 35 km w jedną stronę. Było ciężko, szczególnie zimą. Potem było Liceum Muzyczne w Lublinie. Tak więc w wieku 14 lat opuściłem mój dom rodzinny. W Liceum Muzycznym zacząłem się uczyć gry na organach. Chciałem wybrać fortepian, bo w tym wieku wszyscy chcieli być pianistami, mój ojciec radził mi jednak, żebym zastanowił się nad organami. I rzeczywiście, skoncentrowałem się na grze na tym instrumencie, wtedy zainteresowałem się również dyrygenturą. Potem już były studia w Państwowej Wyższej Szkole Muzycznej w Krakowie, dzisiejszej Akademii Muzycznej, w klasie organów i potem dyrygentury.
Studiował Pan w Polsce i w Austrii. Jakie doświadczenia z tych dwóch okresów były najważniejsze?
- W Polsce na uczelni był większy rygor, po nocach uczyliśmy się do egzaminów, które trzeba było zaliczyć w danej sesji. W Wiedniu, gdy ktoś nie zdał egzaminów, mógł zdać je za pół roku i nikt go nie wyrzucał. Trudno powiedzieć, co jest lepsze, ale trochę dyscypliny musi być. Różnica polegała też na tym, że my byliśmy w Polsce uczeni wiedzy teoretycznej, tutaj zaś spotykałem muzyków, którym często brakowało niemalże jej podstaw. A te podstawy są ważne. Jest w Wiedniu po prostu mniejszy nacisk na przedmioty teoretyczne. Być może teraz to się zmieniło. Uważam, że lepiej jest przyjechać do Wiednia po skończonych studiach w kraju - i stąd wyruszać w świat. Studia muzyczne w Polsce są nadal bardzo solidne i dają ważną podstawę do dalszego rozwoju.
Zajmuje się Pan muzyką organową, recenzje z Pana koncertów można przeczytać w prasie australijskiej, norweskiej, singapurskiej, japońskiej, kolumbijskiej, niemieckiej, argentyńskiej, amerykańskiej, francuskiej... W jakim kraju Pan jeszcze nie był?
- Szczerze mówiąc to w Związku Radzieckim, bo mnie tam nie ciągnęło i już tam nie pojadę z oczywistych względów - bo już nie ma tego państwa. W Moskwie byłem przejazdem, w drodze do Bangkoku. Akurat w Polsce zaczął się stan wojenny, gdy ja wybrałem się w tournée dookoła świata. Miałem kupiony wcześniej bilet za złotówki, więc musiałem wyruszyć z jednego z socjalistyczmych krajów, bo z Warszawy się nie dało. Więc pojechałem pociągiem do Budapesztu, stamtąd do Moskwy, z Moskwy do Bangkoku, dalej była Australia, Nowa Zelandia, Stany Zjednoczone, Kolumbia, Islandia, Europa - w dwa miesiące. Grałem koncerty organowe, same recitale, prowadziłem wykłady, także o polskich organach. Sam zorganizowałem tę podróż, całe życie byłem swoim impresario i nadal nim jestem. To jest moja praca menedżerska za którą płacę i wiem, komu płacę. Próbowałem kontaktów z agentami, ale nie była to zbyt owocna współpraca. Mam swoją stronę internetową w języku angielskim (www.kudlicki.at), na której występuję jako koncertujący organista, dyrygent oraz pianista-akompaniator.
Jest Pan jednym z niewielu organistów, którzy utrzymują się dzięki koncertom. Na czym polega tajemnica Pana sukcesu?
- Koncertuję, ale i nagrywam sporo płyt, do każdego nagrania płytowego przygotowuję się solidnie. Koncert jest koncertem, ma się lepszy lub gorszy dzień. Płyta z błędami idzie w świat i staje się antyreklamą. Nigdy do tego nie dopuściłem. Większość płyt nagrałem dla „Polskich Nagrań". Prowadzę też wykłady na wyższych uczelniach, głównie o muzyce polskiej lub tzw. Master Class, jest to wtedy forma lekcji. Teraz na przykład przygotowałem wykład na temat polskich organów historycznych w formie elektronicznej, na jednej płycie. Przedstawiam w nim 35 polskich historycznych instrumentów. Na przykład w Olkuszu są organy, które zbudowano w roku 1620, gdy jeszcze Bacha nie było na świecie. Są też małe instrumenty w miejscowościach, o których nawet nie wiedziałem, gdzie leżą, organy, które zachowały się lub zostały zrekonstruowane w ostatnich latach przez specjalne warsztaty, które się tym zajmują. Na wykładach zaprezentuję ich zdjęcia i dźwięk.
Czasami można usłyszeć Pana np. w Polskim Kościele.
– Poza grą liturgiczną rzadko, bo mimo że jest tam bardzo dobry instrument, niewiele się pod względem muzycznym dzieje. A stoją tam znakomite organy, zwane papieskimi, zbudowane w 1983 roku przez austriacką firmę Rieger. Szkoda, że tak rzadko się z nich korzysta.
Czy muzyka, Pana zdaniem, powinna być ważna w życiu człowieka?
– Wiele osób muzyka w ogóle nie interesuje, oprócz piosenek łatwo wpadających w ucho. Natomiast są ludzie o głębszej duszy, którzy interesują się muzyką, kupują płyty, chodzą na koncerty. Uważam, że w życiu człowieka muzyka powinna odgrywać pewną rolę. Przeciętny człowiek może zapytać: dlaczego muzyka klasyczna jest lepsza od muzyki popularnej czy muzyki pop? Wystarczy popatrzeć, jak ta muzyka się rozwijała, na jej historię rozwoju w różnych epokach. A pop powstał niedawno. Za czasów Mozarta to jego muzyka była muzyką rozrywkową, a przetrwała do dziś.
Co mógłby Pan polecić z oferty muzycznej Wiednia?
– Staatsoper, Theater an der Wien, sale koncertowe, takie jak Musikverein, Konzerthaus - codziennie jest tam jakiś koncert. W takim mieście jak Wiedeń jednego wieczoru jest kilkadziesiąt koncertów. Warto wybrać się chociaż na jeden z nich.

Rozmawiał Sławomir Iwanowski, Polonika nr 190, listopad 2010

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…