Z zarazą przez wieki

Od początku 2020 r. informacje o rozprzestrzenianiu się nowego koronawirusa zdominowały nagłówki gazet na całym świecie. W dziejach ludzkości epidemie wybuchały jednak wielokrotnie.

Jak w przeszłości ludzie reagowali na ich nagłe pojawienie się? Czy w dzisiejszym krajobrazie miejskim są jeszcze ślady, które przypominają o dawnych plagach?

Dżuma – w obliczu śmierci wszyscy są równi.
„Czarna Śmierć” jest pojęciem znanym wszystkim nawet dziś. Już sam ten fakt świadczy o tym, jak epidemie dżumy z czasów średniowiecza i wczesnych czasów nowożytnych silnie zakorzeniły się w ludzkiej świadomości.
Dżuma była znana już w czasach starożytnych

Pierwsze odnotowane pojawienie się dużej epidemii dżumy datowane jest na VI wiek. Chodzi o tzw. dżumę Justyniana, noszącą swą nazwę od nazwiska panującego wówczas cesarza bizantyjskiego Justyniana (r. 527–565), który podobno sam zachorował na dżumę. W samym Konstantynopolu zmarło wówczas 300 tysięcy osób. Przypuszcza się, że zaraza rozpoczęła się na obszarze Orientu, a następnie rozprzestrzeniła się z dużą prędkością na cały region Morza Śródziemnego. Eksplodowała raz po raz przez 230 lat, przy czym między wybuchami zwykle upływało 12 lat. Uważa się, że ogromne straty w populacji przyczyniły się do ogromnego osłabienia Cesarstwa Bizantyjskiego, a w dalszej konsekwencji do jego upadku.
Około 770 r. wydarzyło się coś, czego do dziś nie da się wytłumaczyć – dżuma tak po prostu zniknęła z Europy, a powróciła dopiero około 600 lat później w postaci niszczycielskiej pandemii.
Czarna śmierć – tragedia średniowiecza
W latach 1346–1353 epidemia dżumy spowodowała śmierć około 250 milionów ludzi, co stanowiło jedną trzecią ludności ówczesnej Europy. Choroba ta jest wywoływana przez bakterię yersinia pestis, czyli pałeczkę dżumy, która została odkryta dopiero pod koniec XIX wieku. Określenie „czarna śmierć”, oznaczające dżumę, stało się popularne w krajach niemiecko- i anglojęzycznych dopiero od XIX wieku, jednak już w XVI wieku mówiono o „czarnej” chorobie, z uwagi na ciemne przebarwienia skóry wokół guzów, powstałych w wyniku śmierci komórek.
Śmierć wędruje z nami
Patogen dżumy prawdopodobnie dotarł do Europy szlakami handlowymi z Azji. Lokalne ogniska choroby wystąpiły tam w okresie poprzedzającym wybuch epidemii. Pozostaje jednak bez odpowiedzi pytanie, dlaczego dżuma nie uśmierciła tak wielu ludzi w Indiach i Chinach jak w Europie, mimo że w tym czasie Chiny miały już większą gęstość zaludnienia. Daremna walka
Załogi przybywających do Europy statków były izolowane na nich przez okres 40 dni, nazywany z języka francuskiego „une quarantaine de jours”. Niemniej jednak środek ten nie mógł dotyczyć zainfekowanych szczurów, które opuszczały statki i sprowadzały czarną śmierć do miast i wsi.
Warto odnotować, że w następstwie zamknięcia granicy przez króla polskiego Kazimierza I ziemie Polski zostały praktycznie ocalone. Wynikało to w dużej mierze z wiejskiej struktury polskiego państwa.
Co też ciekawe, ponoć mediolańczycy zamurowywali drzwi i okna domów osób zakażonych, aby nie dopuścić do dalszego rozprzestrzeniania się choroby. Były to jednak jednostkowe przypadki w początkowej fazie epidemii.
Medycyna – między szarlatanerią a postępem
Ówczesna wiedza na temat chorób zakaźnych była niewystarczająca do podjęcia skutecznych działań. Fakt, że zwierzę może zarazić człowieka, nie był nawet brany pod uwagę. Jednakże ludzie wierzyli w tzw. teorię miazmatyczną, zgodnie z którą w wyniku procesów gnilnych zachodzących w powietrzu choroba ta dotarła do Europy z zakażonym, tzw. morowym, powietrzem ze Wschodu.
Ówczesny medyk leczący dżumę jest postacią rozpoznawalną do dzisiaj już na pierwszy rzut oka. Długi dziób na jego masce miał szczególne przeznaczenie: był wypełniony ziołami, aby uchronić lekarza przed zgniłym, morowym powietrzem. Ale maski nie były zjawiskiem tak powszechnym, jak by się wydawało. Do ich popularności przyczynił się zwłaszcza karnawał wenecki. Fakt, że maski te nie stanowiły skutecznej ochrony, nie jest już dziś zaskoczeniem. Lekarze czasów pomoru byli w ciągłym niebezpieczeństwie.
Mimo że cieszyli się oni dużym szacunkiem u ludności, na ogół nie mieli wiele do zaoferowania w walce z tą chorobą. Często żądali od pacjentów dodatkowych opłat za nieskuteczne środki zaradcze. Powszechną „metodą uzdrawiania” było np. upuszczanie krwi. Ponadto krążyły informacje o kuriozalnych metodach zapobiegawczych, zgodnie z którymi zaraza m.in. oszczędzała domy, których okna były otwarte tylko na północ.
Wiara jako wsparcie i destrukcja
Człowiek XIV wieku próbował znaleźć w wierze odpowiedzi na wszystkie trudne pytania. Powszechnym widokiem na ulicach średniowiecznych miast byli biczownicy, którzy maszerowali przez miasta w procesjach i biczowali się, by czynić pokutę. Były one tak popularne, że osłabiały wpływy Kościoła, który w obliczu epidemii był bezradny. Świeckie władze również traciły wpływy, ponieważ ich widoczna bezsilność w obliczu zarazy sprawiała, że ludzie zaczęli wątpić w autorytet władzy. Natomiast tacy święci jak św. Rochus i św. Sebastian, patroni epidemii dżumy, byli nad wyraz czczeni.
W wyniku kryzysu spowodowanego dżumą wybuchły zamieszki wymierzone przeciwko mniejszościom, które nie mogły już liczyć na ochronę ze strony Kościoła i świeckich władców, z powodu utraty przez nich kontroli. Spowodowało to brutalne pogromy Żydów, których niesłusznie obwiniano o wybuch epidemii. Nie tylko dyskryminacja ludzi innych wyznań odegrała w tym pewną rolę. Wielu widziało w tym możliwość uniknięcia spłaty swoich długów, ponieważ Żydzi, w przeciwieństwie do chrześcijan, mogli handlować pieniędzmi, a tym samym udzielać pożyczek.
Życie takie, jakie ludzi dotychczas znali, zmieniło się gwałtownie. Giovanni Boccaccio, ówczesny świadek dżumy we Florencji, dobitnie opisuje to w swoim dziele „Decameron”. Pokazuje narastającą tragedię: ludzie oddalają się od siebie, nie wypełniają już swoich obowiązków, ulegają rozmaitym pokusom, ponieważ w obliczu zbliżającej się nieuchronnie śmierci słabnie motywacja, by zachować swój dotychczasowy styl życia.
Skutki wielkiej dżumy
Wysoka liczba ofiar śmiertelnych i wyludnienie całych obszarów nie były jedynymi konsekwencjami „czarnej śmierci”. Miejsca pracy musiały zostać obsadzone. Surowe przepisy dotyczące przyjmowania rzemieślników do cechów zostały złagodzone, ponieważ brakowało siły roboczej. Pozwoliło to ludziom pełnić zawody, do jakich w innych okolicznościach nie mieliby nigdy dostępu. Lasy, które padły ofiarą wyrębu w związku ze wzrostem liczby ludności, mogły odnowić się, dzięki mniejszemu popytowi na drewno.
Pandemia doprowadziła również do większego zainteresowania się medycyną. Sekcje, które wcześniej były zabronione, teraz były wykonywane w nadziei na znalezienie w ciałach zmarłych ludzi przyczyny wybuchu choroby. Zwiększone zainteresowanie ludzkim ciałem było pierwszym krokiem w kierunku nowoczesnej medycyny. Jednak pałeczka dżumy została odkryta dopiero pod koniec XIX wieku przez lekarza i bakteriologa Alexandre’a Jeana Yersina.
Rok 1679 – lekarz walczy o prawdę
Zimą 1678 r. lekarz, a jednocześnie rektor Uniwersytetu Wiedeńskiego Paul de Sorbait, próbował przekonać rząd Dolnej Austrii, że zaraza, która szalała w wiedeńskim Leopoldstadt, jest dżumą. Jego ostrzeżeń nie wzięto pod uwagę aż do czerwca 1679 r. Zanim władze wreszcie zareagowały, było już za późno – dżuma nieubłaganie pochłaniała swoje ofiary. Szacuje się, że około 12 tysięcy mieszkańców Wiednia zmarło z tego powodu.
Wiedeń był wówczas gęsto zaludnionym miastem, a higiena na ulicach i w gospodarstwach domowych była więcej niż niewystarczająca. Dżuma została sprowadzona z zewnątrz, prawdopodobnie z Węgier (wcześniej wybuchła w Azji). Ze względu na szeroko rozgałęzione połączenia handlowe, była przenoszona z zawrotną prędkością przez pchły, które dostały się do gospodarstw za pośrednictwem szczurów.
Śmierć kształtuje życie codzienne
Cesarz Leopold I i jego świta zdecydowali się na ucieczkę z Wiednia. Zwłoki piętrzące się na poboczach dróg szybko stały się tragiczną codziennością. Wywożono je do masowych grobów na przedmieściach. Groby były, zgodnie z nakazem Paula de Sorbaita, przysypywane wapnem, aby można było umieścić w nich jak największą liczbę zmarłych. Znalezienie wolontariuszy chętnych do wykonania takiej pracy nie było łatwym zadaniem. Dlatego też zmuszano do niej więźniów, którzy przy okazji oddawali się rabunkom na ulicach i napadom na bezbronną ludność.
Legenda o dobrym Augustynie
Nie można nie wspomnieć o człowieku, który stał się sławny w wyniku dżumy w 1679 r. i który jest znany do dziś – Augustynie, lepiej znanym wiedeńczykom jako „dobryAugustyn”. Był to miejski oryginał, który wędrował od knajpy do knajpy ze swoimi dudami i grał, zarabiając w ten sposób na życie.
Augustyn podobno cieszył się ogromną popularnością wśród mieszkańców. Był też znany z tego, że chętnie i dużo pił. I ten właśnie nałóg stał się niemalże jego zgubą. Kiedy po nocnym pijaństwie zasnął na środku ulicy, przechodzące obok służby miejskie wzięły go za ofiarę dżumy i wrzucili na swój wózek razem ze zmarłymi. Przebudzenie Augustyna z pewnością nie było przyjemne – znalazł się on w jednej ze zbiorowych mogił, obok ciał ofiar epidemii. Jego dudy uratowały mu życie, ponieważ pracownicy, usłyszawszy głośną muzykę dochodzącą z jednego z dołów, wciągnęli Augustyna z powrotem do świata żywych. Augustyn nadal grywał w gospodach na swoich dudach, a teraz dodatkowo opowiadał przerażającą i ekscytującą historię o swoim ocaleniu. Do tej pory jednak nie jest pewne, czy rzeczywiście taki był przebieg zdarzeń. Mogiła, w której Augustyn się obudził, znajdowała się prawdopodobnie w pobliżu kościoła św. Ulricha, w dzisiejszej 7. dzielnicy Wiednia. Na cześć kochanego Augustyna od 1907 r. stoi na tamtejszym placu pomnik z fontanną.
Kochany Augustyn do dziś pozostaje w świadomości wiedeńczyków, przypominając im, że humor może pokonać strach. Według przekazów, lubiący wypić Augustyn nie zaraził się chorobą, co przypisano zbawiennemu wpływowi alkoholu. Do dzisiaj wspominany jest w ludowej przyśpiewce Oh du lieber Augustin. Podobno zmarł z przyczyn naturalnych i spoczywa na cmentarzu St. Marx.
Kolumna jako symbol wiary i władzy
Jeszcze jedno miejsce w 1. dzielnicy upamiętnia tragedię z 1679 r. – słynna wiedeńska kolumna morowa. Cesarz Leopold I przysiągł ufundować taki pomnik wotywny ku czci Trójcy Świętej, w podzięce Bogu za zakończenie zarazy.
Po ustąpieniu dżumy najpierw wzniesiono drewnianą kolumnę, a później kamienną, w stylu barokowym. Na kolumnie uwieczniona został również postać cesarza Leopolda I. Pomnik tego rodzaju, oprócz wyrażenia głębokiej wiary i wdzięczności, miał też inny cel – uwielbienie cesarza wyrzeźbionego w kamieniu, który mógł zaprezentować się ludowi jako pośrednik między Bogiem a człowiekiem.
Wiedeńska kolumna morowa, której głównym wykonawcą był architekt Johann Bernhard Fischer von Erlach, posłużyła jako wzór dla wszystkich innych kolumn, które były wznoszone w monarchii.
Rok 1713 – ostatni wielki wybuch dżumy w Europie Środkowej
Także w przypadku epidemii z 1713 r. dżuma została prawdopodobnie sprowadzona z Węgier. Szacuje się, że zmarło wtedy około 2000 osób. Sprawujący władzę w tym czasie cesarz Karol VI, syn Leopolda I, pozostał w mieście, w przeciwieństwie do swojego ojca.
Działania podjęte wówczas w celu walki z epidemią przypominają obecną sytuację: szkoły i uniwersytety zaprzestały działalności, spotkania w gospodach były zabronione, a targi mogły odbywać się tylko na zewnątrz. Na granicy z Węgrami, skąd nadeszła choroba, zintensyfikowano kontrole, żywność sprowadzano tylko z Czech. Kwarantanna została nałożona na niektóre przedmieścia. Osoby, które dzieliły miejsce zamieszkania z chorymi, były izolowane.
Zapomniane miejsce kwarantanny
Chorzy zostali umieszczeni w kwarantannie w tzw. Piekarni (Bäckenhäusel). Był to oddział szpitala miejskiego. Po otwarciu Szpitala Ogólnego (Allgemeines Krankenhaus) w 1784 r. przez cesarza Józefa II, znanego z licznych reform, „Bäckenhäusel” służył jako miejsce zakwaterowania dla nieuleczalnie i chorych psychicznie pacjentów. W XIX wieku „Bäckenhäusel”, który w tym czasie utracił funkcję lecznicy dla chorych, został nabyty przez Austria Tabakwerken. Na początku XX wieku na jego miejscu wybudowano Nowy Instytut Chemiczny, który do dziś istnieje na Währingerstrasse.
Przysięga cesarza
Epidemia z 1713 r. związana jest z jeszcze bardziej znaną wiedeńską budowlą – kościołem św. Karola (Karlskirche), stanowiącym integralną część miasta. Wspomniany cesarz Karol VI ślubował jego powstanie po wybuchu zarazy. Kościół został więc zbudowany po zniknięciu choroby, przez słynnego barokowego architekta Johanna Bernharda Fischera von Erlacha, który zmarł podczas prac budowlanych. Jego syn, Johann Emanuel Fischer von Erlach, poszedł w ślady ojca i ukończył monumentalny budynek.
To nie przypadek, że kościół jest poświęcony świętemu Karolowi Boromeuszowi, biskupowi Mediolanu. Opiekował się on bowiem chorymi podczas epidemii dżumy w Mediolanie w latach 1576–1578 i padł ofiarą tej zarazy. Podobnie jak kolumna dżumy wzniesiona na Graben, kościół św. Karola jest nie tylko symbolem pobożności cesarza habsburskiego, którego miasto było wówczas, dzięki Bożej łasce, wybawione od zarazy, ale przede wszystkim pomnikiem dla samego cesarza i jego imperium. Wystrój kościoła jest bogaty zarówno w symbole sacrum, jak i profanum, a jego najbardziej uderzającym motywem architektonicznym są dwie kolumny umieszczone z przodu światyni, które wydają się obracać ku niebu. Ozdobione są płaskorzeźbami przedstawiającymi życie i cuda św. Karola Boromeusza.
Tak więc dżuma odcisnęła swoje piętno także na pejzażu miejskim. Epidemie tej choroby wciąż występują na obszarach Afryki, Azji i Ameryki.
Czarna ospa – horror XVIII wieku
Ospa szalała w Wiedniu w XVIII wieku. Dotknięci tą chorobą musieli spodziewać się śmierci lub trwałego okaleczenia. Epidemia nie oszczędziła także dzieci cesarza: zabrała życie czworgu dzieciom Franciszka I Stefana Lotaryńskiego i Marii Teresy. Natomiast syn Marii Teresy, późniejszy cesarz Józef II, stracił z powodu ospy obie żony. Zaraziła się także Maria Teresa. Przeżyła chorobę, która jednak pozostawiła trwałe ślady na jej twarzy.
W XVIII wieku zaczęto pomyślnie szczepić przeciwko ospie, czego Maria Teresa była wielką zwolenniczką. Jednak szczepienia nie spełniły takich nadziei, jakie w nich pokładano. W szczepionkach wykorzystywano ropę z pęcherzy ospy i wcierano ją w nacięcie na skórze zdrowej osoby. Jednak na początku XIX wieku procedura ta została zakazana i zaczęto stosować ropę z ospy krowiej, ponieważ ta metoda była mniej ryzykowna.
Obecnie nie stosuje się już szczepień przeciwko ospie, ponieważ dzięki ogólnoświatowej kampanii profilaktycznej choroba ta została oficjalnie wytępiona w latach 80-tych. Gdyby ospa miała powrócić, konieczne byłoby przeprowadzenie nowych szczepień. Zasoby wirusa są przechowywane w amerykańskim Centrum Badawczym CDC w Atlancie, jak i w Rosji w pobliżu Nowosybirska. Naukowcy spierają się co do sensu tej praktyki: niektórzy ostrzegają, że wirus może zostać ponownie uwolniony, i wzywają do jego całkowitego zniszczenia. Chociaż jest mało prawdopodobne, że wirus zostanie wykorzystany przez terrorystów jako broń biologiczna, nie należy lekceważyć tego ryzyka. Przeciwnicy opowiadają się za dalszym zachowaniem wirusa do celów badawczych, chociaż istnieje już skuteczna szczepionka. Wybuch w rosyjskim centrum badawczym w 2019 r. wzniecił debatę na ten temat.
Cholera – śmierć w wodzie pitnej
Wystawa Światowa z 1873 r., która odbyła się w Wiedniu, miała na celu zaprezentowanie odwiedzającym z całego świata świetności monarchii habsburskiej. Uczestniczyli w niej wystawcy z ponad 40 krajów. Na miejsce prezentacji wybrano Wiedeński Prater, teren, który służył szlachcie jako teren łowiecki, a już w 1766 r. został przekazany przez cesarza Józefa II na cele rekreacyjne. Symbolem wystawy była rotunda, monumentalna szklana i stalowa konstrukcja zwieńczona największą wówczas kopułą na świecie.
Jednak zaledwie kilka dni po otwarciu Światowej Wystawy Expo wiedeńska giełda papierów wartościowych załamała się – wiele firm upadło, a liczba samobójstw gwałtownie wzrosła. I właśnie wtedy, gdy ludzie myśleli, że nie może być gorzej, choroba zakaźna uderzyła w naddunajską metropolię i pochłonęła około 3000 istnień ludzkich. Tą chorobą była cholera.
Cholera jest spowodowana patogenem bakteryjnym cholera vibrio. Rozwija się ona głównie w wodzie stojącej i może być przenoszona przez jej zanieczyszczenie, a więc również przez spożycie zainfekowanej żywności. Ze względu na brak sieci kanalizacyjnej, ścieki z przedmieść wpadały do rzeki Wiedenki i Dunaju. Zanieczyszczona woda przedostawała się w ten sposób do studni, z których ludzie czerpali wodę, poprzez wody gruntowe. Dotyczyło to zwłaszcza biedniejszych klas, które musiały żyć w niekorzystnych warunkach higienicznych. Patogen powodował wymioty i ciężką biegunkę. Ciało straciło płyny, wysychało. Szok i niewydolność nerek w końcu powodowały śmierć.
Wybuch cholery w 1873 r. doprowadził do ucieczki zwiedzających wystawę światową. Wbrew wszelkim nadziejom i oczekiwaniom, przedsięwzięcie zakończyło się ogromnym fiaskiem.
W związku z brakiem wiedzy na temat rzeczywistej przyczyny rozprzestrzeniania się choroby, ponownie głos zabrali przedstawiciele miazmatycznej teorii chorób, upatrujący przyczyny chorób epidemicznych w zanieczyszczonym powietrzu, brudzie i odrażających zapachach. Uważali oni, że cholera jest zawarta w toksycznych oparach, które unoszą się nad powierzchnią wody. W latach 80. XIX wieku niemiecki lekarz Robert Koch odkrył cholera vibrio. Wraz z regulacją rzeki Wiedeń i budową pierwszego wiedeńskiego wodociągu wysokociśnieniowego, który został otwarty w październiku 1873 r., ostatecznie udało się zapobiec zagrożeniu. Rozbudowa sieci kanalizacyjnej jest nierozłącznie związana z powtarzającymi się wybuchami cholery. Chociaż epidemia z 1873 r. jako ostatnia uderzyła w Wiedeń, to od lat 30. XIX w. miasto wielokrotnie borykało się z tą chorobą. Dzisiaj cholera jest powszechna w krajach, których ludność cierpi z powodu złych warunków higienicznych.
Hiszpańska grypa – „walka o oddech”
Hiszpańska grypa trwała dwa lata i pochłonęła więcej ofiar niż I wojna światowa. Zaczęła się rozprzestrzeniać w ostatnim roku wojny. Aby nie osłabiać gotowości bojowej i morale żołnierzy, o chorobie początkowo nie wspominano w mediach. Tylko jedna hiszpańska gazeta doniosła o tym, stąd też właśnie wzięła się nazwa „hiszpańska grypa”. Hiszpańska grypa nie pochodziła jednak z Hiszpanii. Prawdopodobnie zaczęła się ona w Stanach Zjednoczonych i została rozprzestrzeniona przez żołnierzy amerykańskich na kontynencie europejskim wiosną 1918 r.
Hiszpańska grypa (inna nazwa to influenza) jest uważana za największą pandemię grypy w dziejach. Jest ona powodowana przez wirusy i przenoszona drogą kropelkową lub dotykową. Szczególnie niebezpieczne są możliwe choroby wtórne, takie jak zapalenie mięśnia sercowego i zapalenie płuc. Po zakażeniu śmierć następowała zazwyczaj zaledwie kilka dni później. Ze względu na niedobór tlenu skóra chorego robiła się niebieskawa. „To walka o oddech”, jak napisał w liście w 1918 r. lekarz wojskowy Roy Grist. Walka, którą w latach 1918–1920 przegrało około 50 milionów ludzi. Początkowo hiszpańska grypa była stosunkowo nieszkodliwa, ale druga fala, która przetoczyła się przez świat jesienią 1918 r., dotknęła już wszystkich, bez względu na wiek czy przebyte choroby.
Hiszpańska grypa szalała w Wiedniu jesienią i zimą 1918 r. i spowodowała śmierć około 9 tysięcy mieszkańców. W dniu 31 października 1918 r. zabiła swoją najsławniejszą ofiarę: austriackiego malarza Egona Schielego. Zmarł w Wiedniu w wieku 28 lat. Jego żona Edith, która była w szóstym miesiącu ciąży, zaledwie kilka dni wcześniej zmarła także na tę chorobę.
Schiele pokazał śmierć trzy lata wcześniej na obrazie „Śmierć i dziewczyna”, który znajduje się obecnie w Belvedere Museum w Wiedniu. Porusza motyw często używany w renesansie: młoda kobieta, symbol kwitnącego życia, która rzuca się w ramiona śmierci jak w ramiona kochanka. Kolejna z prac Schielego, „Przyczajona ludzka para” lub „Rodzina” (również znajduje się w Belvedere) zyskała tragiczną interpretację w związku ze śmiercią jego rodziny. Powstała ona w roku śmierci artysty i pozostała częściowo nieukończona.
Koronawirus – świat się zatrzymuje
A koronawirus? Trudno porównać dawne okoliczności i warunki higieniczne z dzisiejszymi, ale niepewność ludzi w obliczu zjawiska trudnego do opanowania pozostaje taka sama. Koronawirus nie jest pierwszą zarazą panoszącą się w Wiedniu. Wiele konsekwencji kryzysu, który spowodował, może być jeszcze dziś nieznanych, ale jedno jest pewne – podobnie jak wcześniejsze choroby, opuści nas pewnego dnia.
Jak na nas wpłynie, co się zmieni w naszym życiu, co się zmieni w Europie i na świecie? To wszystko zostanie kiedyś dokładnie opisane i zanalizowane. Symbolem koronawirusa nie będzie już maseczka z dziubem, ale być może zwykła maseczka założona na cały globus ziemski.

Veronika Iwanowski, Polonika nr 278, maj/czerwiec 2020

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…