Między geniuszem a szaleństwem
Czy można być geniuszem, a jednocześnie szaleńcem? Otóż można, co więcej, granica między jednym a drugim jest czasami tak płynna, że wręcz się zaciera. Gdy do tego dodamy jeszcze duże pieniądze i przekonanie o własnej wyjątkowości wynikłe z pozycji społecznej, mamy gotowy przepis na wielkiego wynalazcę, który swoimi działaniami otarł się o groteskę. Poznajmy więc Adama Ostaszewskiego herbu Ostoja (1860–1934), znanego też jako „Leonardo ze Wzdowa”.
Odkrywca, którego sylwetkę prezentujemy, przyszedł na świat w 1860 roku w majątku swoich rodziców we Wzdowie – wsi w powiecie brzeskim (dzisiejsze Podkarpacie), gdzie mieściła się siedziba rodowa Ostaszewskich herbu Ostoja. Ojcem Adama był Teofil, który oprócz Wzdowia, posiadał także kilku innych majątków w zaborze austriackim. Matka to z kolei Emma z Załuskich – także majętna szlachcianka (potomkini rogu Ogińskich), dziedziczka licznych dóbr. Małżonkowie oprócz Adama mieli jeszcze 6 dzieci – 5 synów i jedną córkę. Familia Ostaszewskich była dość majętną, jak na ówczesne warunki, familią ziemiańską. Ród ten przybył na południowe rubieże Rzeczpospolitej jeszcze w XVIII stuleciu.

Młody dziedzic wzrastał więc w atmosferze typowo ziemiańskiej, która była mieszanką patriotyzmu i mitomanii wynikłej z przekonania o własnej wyjątkowości. Co prawda w ówczesnej Galicji mamy do czynienia z procesem pauperyzacji szlachty jako klasy społecznej, co jednak za sprawą licznych dóbr tylko w niewielkim stopniu dotknęło Ostaszewskich. Co prawda oni także musieli na początku XX w. ratować się sprzedażą części majątku (w 1905 roku Rozłucz został sprzedany żydowskiemu przedsiębiorcy Alterowi Zukerowi), które do rodziny wniosła seniorka Emma, jednak daleko im było do losu wielu innych szlacheckich rodów, które upadły na skutek zniesienia pańszczyzny.

Ostaszewskich było więc stać, by kształcić swoje dzieci w najlepszych szkołach, w tym także zagranicznych. Adam jako najzdolniejszy z całego rodzeństwa po zdanej maturze trafił więc wpierw na Uniwersytet Wiedeński, gdzie nie tylko się uczył, ale i bawił, lecz jak sam zaznaczał w liście do ojca – w moralnych granicach. Być może było mu już (lub jego rodzicom) dość tej zabawy, bo po roku przeniósł się do Krakowa, gdzie kontynuował studia. O tym, że więcej czasu poświęcił nauce niż zabawie, najlepiej świadczy fakt, że najstarszą polską wszechnicę opuścił z dwoma doktoratami z filozofii i prawa. W kolejnych latach uzupełniał wykształcenie na uczelniach w Berlinie i Paryżu. Ponadto sporo podróżował, zdobywając tym samym międzynarodowe doświadczenie i poszerzając zakres swoich umiejętności o wiedzę matematyczną i rolniczą.

Adam Ostaszewski jako geniusz…
Już jako nastolatek dał się poznać jako „genialne dziecko”, w czym zresztą utwierdzały go, poza wsparciem rodziców, także rzeczywiste sukcesy, jakie odnosił na niwie konstrukcji maszyn latających. Otóż jako ledwie 16-letni chłopiec skonstruował dużych rozmiarów model sterowca. Starał się rozwijać swoją pasję, w czym pomocne okazały się nie tylko książki – gdyż warto dodać, że w dziedzinie konstruowania maszyn lotniczych był on samoukiem – ale również zagraniczne kontakty. Adam Ostaszewski utrzymywał korespondencyjny kontakt z pionierami lotnictwa: braćmi Wilburem i Orvillem Wrightami, jak i konstruktorem silników Louisem Blériotem. Rodzinne finanse pozwoliły mu rozwijać zainteresowania lataniem, dzięki czemu w 1888 roku udało mu się po raz pierwszy wznieść w powietrze. Miało to miejsce w Berlinie, gdzie wówczas za sprawą balonu miał okazję wreszcie spojrzeć na świat „z góry”. Wydarzenie potraktował jako polityczną manifestację, gdyż do balonu wszedł… z biało- czerwoną flagą. Emocje z tym związane musiały być dlań niezwykle przyjemne, gdyż kilka lat później, w 1892 roku, w Krakowie, już za sterami skonstruowanego przezeń pionowzlotu „Stibor”, wzniósł się na wysokość blisko 100 metrów.

Każdy kolejny sukces był dla Adama niczym paliwo, dzięki któremu z jeszcze większą pasją oddawał się kolejnym projektom. Los był w jego przypadku bardzo łaskawy, gdyż w parze z genialną głową szły rodzinne finanse, za sprawą których to, co wymyślił, wkrótce materializowało się, m.in. w postaci silnika hydraulicznego, który opatentował w 1900 roku we Francji. Wcześniej w 1881 roku opracował model samochodu, zaś w 1889 roku Michał Jan Mądrzykowski zbudował model płatowca zaopatrzonego w silnik odrzutowy według projektu Ostaszewskiego. Warto o tym wspomnieć, gdyż był to jeden z pierwszych prototypów silnika odrzutowego, który zastosowano w lotnictwie. Dziś stosuje się go powszechnie jako wyrzutni do fajerwerków.
Ostaszewski doskonale odnajdował się w czasach, w których przyszło mu żyć. Przełom XIX i XX wieku był okresem odkrywców. Każdy, nawet najbardziej abstrakcyjny pomysł starano wprowadzić w życie, a chęć sławy i potrzeba zaistnienia w przestrzeni publicznej powodowały, że naukowcy, konstruktorzy czy wynalazcy prześcigali się w coraz to nowszych pomysłach. Chociaż większość okazała się zupełnie nieprzydatna, część stanowi dziś naszą codzienność. Jednym ze źródeł, z którego możemy korzystać, pisząc biografię Ostaszewskiego, jest ówczesna prasa, która chcąc zapewnić sobie jak największą ilość czytelników, chętnie pisała o różnych ciekawostkach, w tym ekscentrycznych odkrywcach.
Przykładowo w 1909 roku „Kurier Lwowski” zamieścił obszerną notatkę o wizycie Adama Ostaszewskiego w Londynie: W Londynie bawi p. Adam Ostaszewski ze Wzdowa, celem wybudowania aeroplanu Stibor. Próbny aeroplan budować zaczął we Wzdowie. Obecnie udał się wynalazca do Pau, aby odbyć konferencję z braćmi Wright i zamierza rozpocząć budowę dwóch aeroplanów swojej konstrukcji równocześnie w Paryżu i Anglii (…).
Należy jednoznacznie stwierdzić, że Ostaszewski był jednym z pierwszych Polaków, którzy zajmowali się konstruowaniem maszyn lotniczych. W Galicji uchodził za pioniera lotnictwa, które wówczas było uważane za dość fantastyczne zainteresowanie, gdyż latanie traktowano wówczas w podobnych kategoriach, jak dzisiaj międzyplanetarne wyprawy kosmiczne. Było to realne – ale bardzo kosztowne i przez to osiągalne wyłącznie dla jednostek. Idealne więc dla takich ludzi jak Adam, który w swoich horyzontach myślowych sięgał zdecydowanie dalej niż większość jemu współczesnych. Wszystko za sprawą prototypów maszyn, które miały rozwiązać problemy ówczesnego lotnictwa. Otóż po powstaniu balonów wynalazcy znaleźli się w przysłowiowej „kropce”, gdyż o ile udało im się wzbić maszynę w górę, problemem było jej przemieszczanie się w powietrzu.
Na krótko przed nastaniem ery samolotów Ostaszewski poszukiwał rozwiązania tych problemów w maszynach inspirowanych ptakami. Stibor 2 i Stibor 3 posiadały ruchome skrzydła, które miały pozwolić im wzbić się w przestworza i tam też swobodnie poruszać. W czasie, gdy Adam szukał pieniędzy na wprowadzenie w życie swoich planów, okazało się, że bracia Wright stworzyli maszynę, która na zawsze zmieniła oblicze lotnictwa. Chociaż polski konstruktor początkowo podchodził sceptycznie do rozwiązań zastosowanych przez Anglików, to po pewnym czasie musiał im przyznać rację. Zarzucił więc pracę nad Stiborami i w 1909 roku, opierając się na wzorze braci Wright, jako pierwszy Polak skonstruował maszynę „Ost-1”, która, jak donosiła ówczesna prasa, faktycznie latała! Po latach trudów i upokorzeń wreszcie udało mu się dopiąć swego. Warto przy tym dodać, że próbował zdobyć sobie sławę nie tylko jako konstruktor, bo szukał także innych sposobności ku temu.
Hrabia Adam Ostaszewski starał się zaistnieć m.in. jako hodowca, poeta i multilingwista. W niektórych dziedzinach szło mu całkiem nieźle – w 1887 roku konie z jego stadniny zdobyły nagrody w krajowym konkursie. Wszędzie jednak starał się swoją osobą zainteresować najwybitniejszych, jak miało to miejsce w przypadku utworów jego autorstwa, którymi raczył pisarzy, w tym m.in. Henryka Sienkiewicza.
Pewność siebie, jaką prezentował, budowana była na silnym przekonaniu o własnych umiejętnościach, które faktycznie były imponujące. Jak twierdzi Stanisław Januszewski, autor biografii „Leonardo ze Wzdowa”, Adam Ostaszewski znał około 20 języków. O ile jednak liczba ta może być zawyżona, nie ulega wątpliwości, że biegle posługiwał się niemieckim, francuskim i angielskim, co zresztą umożliwiło mu nawiązywanie licznych zagranicznych kontaktów. Sam zresztą próbował stworzyć język, który miał stanowić „lingua franca” ludzkości. Jego umiejętności językowe powodowały, że rodzice planowali dlań karierę dyplomaty, jednak nigdy nie doszło to do skutku. Co prawda już w II Rzeczypospolitej oferował on swoje usługi Ministerstwu Spraw Zagranicznych, widząc siebie jako ambasadora w Turcji, Grecji, Egipcie bądź Brazylii, jednak żaden rząd nie zdecydował się powierzyć mu placówki zagranicznej.
… i jako szaleniec
Chociaż umiejętności i inteligencji mu nie brakowało, był on już wówczas traktowany nie jako genialny wynalazca, lecz szaleniec szukający za wszelką cenę atencji, dla którego nie istniały granice przyzwoitości. Przy całej genialności umysłu był on osobą niespotykanie próżną i przekonaną o własnej nieomylności. Najlepiej niech o tym zaświadcza nagroda, jaką ufundował dla tych, którzy udowodnią, że ktokolwiek ze znanych odkrywców przewyższał go w całości wiedzy ludzkiej i odkryciach. Gdyby tego było mało, uważał się za Cesarza Antarktydy i Meropedii, Króla Troi-Suezu i naturalnie Polski.
Co ciekawe, powyższe stwierdzenia, mogące na pierwszy rzut oka świadczyć o jakiejś ukrytej przypadłości umysłowej, były przez Ostaszewskiego bardzo dokładnie przemyślane. Otóż ogłoszenie o nagrodzie było sformułowane w taki sposób, że niemożliwym było przeprowadzenie dowodu obalającego jego argumenty o rzekomej przewadze nad znanymi w historii geniuszami, zaś uzurpowanie sobie prawa do Antarktydy czy Troi wynikało z luki w ówczesnym prawie międzynarodowym, gdzie według jego interpretacji, jeśli nikt sobie nie rości pretensji do wyżej wspominanych terenów, to tak naprawdę należy on do wszystkich, czyli do niego również.
Wydaje się, że współcześnie Ostaszewski doskonale odnalazłby się jako „TikToker” bądź „YouTuber”, ponieważ zabierał głos we wszystkich możliwych tematach, które interesowały opinię publiczną. Co istotne, były to najczęściej wypowiedzi ekscentryczne, idące w kontrze do powszechnie przyjętych argumentów. Podczas gdy większość autorytetów przyjmowała jakieś twierdzenie za najbardziej prawdopodobne, Adam Ostaszewski z reguły prezentował zupełnie inne stanowisko, o czym nie omieszkał informować wszystkich dookoła, wydając broszury bądź wysyłając listy. Przykładowo, na podstawie (a jakże!) własnych badań i przemyśleń dowodził, że Troja znajduje się gdzieś blisko Suezu. Wiele mówiąca o jego procesach myślowych jest okazjonalna francuskojęzyczna publikacja, którą cytuję za Stanisławem Januszewskim: Tym, co doprowadziło mnie do odkrycia, jest fakt, że uprawiam astronomię matematyczną, historię filozofii i filologiyę, podczas gdy uczeni przeważnie oddają się studiom wyłącznym jednej tylko z tych gałęzi wiedzy.
Mówiąc krótko, Ostaszewski doszedł do wniosku, że jego autorska metoda pracy jest skuteczniejsza niż działalność różnych naukowych instytutów funkcjonujących w ramach uniwersytetów. Chociaż wydawać by się mogło, że jest to żart, wiele wskazuje na to, że Adam herbu Ostoja faktycznie w ten sposób myślał. Najlepiej świadczy o tym fakt poddania w wątpliwość dorobku astronomicznego… Mikołaja Kopernika. Warto na moment zatrzymać się nad tym zagadnieniem. Otóż, jak wspomniałem, Ostaszewski niczym współcześni celebryci zabierał głos na każdy aktualny temat. Nie inaczej było z Kopernikiem, o którego na przełomie XIX i XX wieku zaciekłe boje toczyli polscy i niemieccy naukowcy, chcący za wszelką cenę udowodnić jego narodową przynależność. Gdy temat średniowiecznego astronoma rozgrzewał do czerwoności opinię publiczną, Ostaszewski nie omieszkał zabrać głosu w jego sprawie. Co prawda nie wypowiadał się o tym, czy serce Kopernika biło dla Polski, czy dla Niemiec, bo postanowił w inny sposób dać znać o swojej oryginalności. Stwierdził on, że toruński astronom się mylił i tak naprawdę słońce znajduje się wewnątrz ziemi, natomiast to, co widzimy, jest wyłącznie jego refleksem. Aby móc obserwować gwiazdy, zbudował on w rodzinnym Wzdowie własne obserwatorium astronomiczne, które posiadało nawet ruchomą kopułę. Amatorskie obserwatorium kosmiczne pozwoliło mu „opisać” niebo i stworzyć modele ruchu ciał niebieskich, które następnie prezentował w wielu krajach, w tym w Rosji i we Francji.
Wróćmy jednak do krytyki heliocentryzmu Kopernika. Otóż, jak stwierdził Ostaszewski, to, co widzimy i interpretujemy jako słońce, jest tak naprawdę odbiciem ognia, które mieści się wewnątrz ziemi. Chociaż brzmi to absurdalnie, udowadniał on, że nie możemy uznać za ciało tego, czego nie możemy dotknąć, a więc gwiazdy i słońce stanowią tylko odbicie tego, co znajduje się gdzie indziej. Konsekwencją tego typu rozumowania było twierdzenie, że ogień z wnętrza ziemi widoczny jest w postaci refleksu, które nazywa się słońcem. Swoje rewelacje starał się przedstawić różnym autorytetom, w tym Ludwikowi Birkenmajerowi, który uchodził za najwybitniejszego „kopernikologa” swoich czasów.
Przypomnijmy, że to właśnie Birkenmajer był tym, któremu zawdzięcza się znalezienie najważniejszych dokumentów mających świadczyć o „polskości” Kopernika. Kosmologiczne teorie Ostaszewskiego, wygłaszane niezwykle poważnym i pretensjonalnym tonem, stały się szybko pożywką dla prasy, która chętnie raczyła czytelników kolejnymi artykułami dotyczącymi „dziwactw” wzdowskiego dziedzica. W konsekwencji wybitny skądinąd umysł nie był w stanie uchronić go przed ośmieszeniem, na jakie naraził się za sprawą swojej megalomanii i chęci zaistnienia.

Podsumowanie
Warto w podsumowaniu zastanowić się, czy Adam Ostaszewski herbu Ostoja powinien znaleźć się w gronie „wybitnych” Polaków. Otóż w mojej opinii tak, gdyż jako odkrywca nie bał się marzyć i tych marzeń wprowadzać w życie. Na tej wyboistej drodze, którą obrał, zdarzały się wspaniałe chwile, jak ta, gdy jako pierwszy Polak skonstruował maszynę latającą „Ost-1”. Nie brak jednak było ślepych uliczek, m.in. w postaci zupełnie nietrafionych teorii astronomicznych. Podobnie rzecz ma się z jego osobistymi przymiotami. Wrodzona inteligencja, liczne talenty i pewność siebie bez wątpienia pomagały mu głosić błyskotliwe twierdzenia. Była jednak druga strona medalu w postaci jego mitomanii i przekonania o własnej nieomylności, co z kolei narażało go na śmieszność. W konsekwencji to właśnie te wady spowodowały, że mimo wielkiego wkładu w rozwój awiacji przeszedł on do historii jako dziwak i atencjusz.
Bez względu jednak na błędy, które popełnił, był to człowiek niezwykle błyskotliwy, zaś jego dorobek intelektualny wciąż nie jest do końca poznany. Trudno powiedzieć, ile w tym wszystkim było geniuszu, a ile sprytu i umiejętności kreowania własnego wizerunku. Tak czy owak, była to postać, obok której nie sposób przejść obojętnie, gdyż, jak wiemy, geniusz od szaleństwa oddziela bardzo cienka linia.
Tomasz Jacek Lis, Polonika nr 303.