Polska wieś w Turcji

Wjazd do Polonezköy. Fot. Mateusz Jakubowski

Polska wieś w Turcji

W poprzednim numerze rozpoczęliśmy cykl artykułów pt. „Polonia w świecie”. Twórca vloga „Śladami Polonii w świecie”, Mateusz Jakubowski, zabrał nas do Brazylii, abyśmy mogli poznać tamtejszą Polonię, która wyemigrowała ze swojej ojczyzny przeszło 150 lat temu. Dzisiaj wybiera my się w mniej odległe, ale równie egzotyczne miejsce – do Turcji. To kolejny z tych krajów, które setki lat temu były gościnne dla Polaków.

Historia emigracji pierwszych Polaków do Turcji jest dość niezwykła i sięga daleko w przeszłość, do czasów, kiedy Turcja była Imperium Osmańskim. Gdy w 1795 roku dokonano trzeciego rozbioru Polski, Turcy byli świeżo po zakończeniu wojny z Imperium Rosyjskim. Ponieśli wtedy dotkliwe straty i utracili znaczną część swoich terytoriów. Stosunki między obydwoma imperiami były bardzo wrogie, kolejna wojna wisiała w powietrzu. Nic więc dziwnego, że Imperium Osmańskie stanęło po polskiej  stronie, nie uznając rozbiorów i likwidacji państwa polskiego. Dzięki temu oba te kraje połączył symboliczny pomost, a Polacy zaczęli emigrować nad Bosfor. Trend ten nasilił się po nieudanym Powstaniu Listopadowym (1830), kiedy duża część powstańców, nie mając co ze sobą zrobić i gdzie się podziać, osiedliła się, mniej lub bardziej legalnie, w Imperium Osmańskim.

Stworzyli swoją małą ojczyznę
Spora grupa Polaków przybyłych do Konstantynopola, czyli dzisiejszego Stambułu, nie uszła uwadze polskiej inteligencji na wygnaniu. W Paryżu funkcjonował tzw. obóz Hotelu Lambert, kierowany przez księcia Adama Czartoryskiego. Była to organizacja patriotyczna, która m.in. sprawowała opiekę nad polską emigracją po przegranym Powstaniu Listopadowym. Siłą rzeczy działalność ta prowadzona była także w kraju Osmanów. W 1841 roku nad Bosforem pojawiła się prawa ręka księcia Czartoryskiego – Michał Czajkowski. Wysłannik obozu Hotelu Lambert zakupił za zgodą sułtana ziemię położoną ok. 30 kilometrów od Konstantynopola i założył na jej terenach polską osadę, której nadano nazwę Adampol. W niedługim czasie społeczność wsi liczyła już kilkuset Polaków, którzy stworzyli z Adampola swoją małą ojczyznę. Rodacy zajęli się rolnictwem. Wybudowali kościół, a niedługo później uruchomili polską szkołę. Pracowali w ciężkich warunkach, starając się jakoś przetrwać.

I udało im się to. Adampol istnieje do dzisiaj. Mieszka w nim niecałe 500 osób, z czego kilka rodzin posługuje się językiem polskim. Położona pod Stambułem, w środku lasu, wieś jest znaną w Turcji miejscowością wypoczynkową.

Wiosną 2024 roku postanowiłem pojechać do Adampola, aby na własne oczy przekonać się, ile polskości pozostało tam do obecnych czasów.

– Niestety większość Polaków opuściła Adampol. Tylko kilku nas zostało – dodaje ze smutkiem Fryderyk Nowicki. Fot. Mateusz Jakubowski

Tylko kilku nas zostało
Początki wyjazdu były ciężkie. Niedługo po dotarciu do Turcji rozchorowałem się, przez co Adampol zawsze będzie mi się kojarzyć z gorączką i kilkudniowym leżeniem w łóżku. Problemem były również poszukiwania osób do rozmowy. Nigdy dotąd próby nawiązania kontaktów nie poszły mi tak marnie. Moje maile i pisma do osób i instytucji w Adampolu pozostały bez odpowiedzi. Wszystkie. Nie odpisały mi nawet pensjonaty prowadzone przez polonijne rodziny. Zmartwiony tym ruszyłem na pierwszy spacer, zastanawiając się, czy znajdę kogokolwiek, kto porozmawia ze mną po polsku. Już po kilkunastu minutach okazało się, że moje obawy były niepotrzebne.

W pierwszej kolejności wybrałem się do Mari’s Haus. To mały pensjonat, prowadzony wespół przez Fryderyka Nowickiego i jego żonę, a zarazem ich dom mieszkalny, który na przestrzeni dziesięcioleci został powiększony o kilka małych pokoi. Wpadliśmy na siebie już na samym wejściu. Fryderyk siedział przy kozie, łapiąc ciepło i przeglądając Facebooka. Na moje „dzień dobry” aż podskoczył. – Dzień dobry! Z Polski przyjechał! – rzucił i zaprosił mnie do stolika, dostawiając drugą szklaneczkę na czaj.

Gospodarz wygląda bardzo dziarsko, jest pełen wigoru. Ciężko uwierzyć, że ma 75 lat. Po polsku mówi nienagannie, brzmi jak Polak i nie ma najmniejszego problemu z wysławianiem się w języku przodków. – 183 lata tu jesteśmy. I tu mieszkamy. W Adampolu, czyli w Polonezköy, bo Turcy zmienili nazwę na bardziej lokalną, znaczącą po prostu „polska wieś” – wytłumaczył mój rozmówca, dodając chwilę później, że widział moją wiadomość na swojej skrzynce pocztowej, ale zapomniał odpisać. Tyle się teraz dzieje, czasu nie ma w ogóle, a za dwa dni jedzie do Polski, więc nie wie, w co ręce włożyć.
Pierwszy to przyjechał mój pradziadek, Andrzej Nowicki. To był Polak, on był tutaj korzeniem, a my jesteśmy jego gałęziami. Jak ty, jesteśmy dokładnie Polakami. Przyjechali tu też wtedy Biskupski, Ziółkowski, Minakowski, Ochocki, Dochoda, Ryży… No Polacy tak się nazywają, nikt inny – tłumaczy pan Fryderyk, dodając, że niestety większość Polaków opuściła Adampol. Przenieśli się… albo do grobów, albo zagranicę. – Tylko kilku nas zostało – dodaje ze smutkiem.

Polonezköy z lotu ptaka. Fot. Mateusz Jakubowski

Zaczęła się turystyka robić
Dawniej się żyło z rolnictwa. Ale rolnictwo się skończyło. Pole puste, obory puste, teraz nawet mleko kupujemy z miasta. Zamiast tego od 1930 roku żyjemy z turystyki – podkreśla pan Fryderyk. Widać to na każdym kroku. Nie sposób nie dostrzec, że pensjonat rodziny Nowickich jest jednym z wielu takich obiektów w Adampolu. Polonezköy straciło rolniczy charakter i stało się miejscem wypoczynkowym. Wszystko z powodu rozrastania się Stambułu, który swymi granicami dotarł w końcu do Adampola. Dalej był już tylko las, będący ogromną atrakcją dla mieszczuchów. Przyjeżdżano tu na wypoczynek. – A jak zaczęli tu przyjeżdżać, to musieli jeść i pić, nie? A my z tego żyjemy – dodaje  mój rozmówca.

Ruszam dalej. Mari’s Haus znajduje się obok głównej ulicy. Adampol jest malutki, w zasadzie to tylko ulicówka z kilkoma małymi odnogami i drugą większą drogą. Na jej przecięciu znajduje się centrum wsi: dwie restauracje i jedyny sklep spożywczy. Jest weekend, więc rozłożono kilka straganów z pamiątkami. Kupuję na nich magnesy i idę przed siebie. Mijam dom polski, obecnie zamknięty i zapomniany. Mijam polskie rzeźby w drewnie, symbolizujące Polaków oraz ich ciężką pracę. Obok nich znajduje się kamienna tablica informująca o dacie powstania wsi. Po kilku minutach spaceru dochodzę do kolejnego polskiego punktu na mapie – Karczmy Krzycha. To biznes prowadzony przez rodzinę Ochockich, która osiedliła się w Adampolu kilkadziesiąt lat po założeniu tej osady.

Wita mnie Daniel Ochocki, głowa rodziny. Czarne włosy oprószone siwizną, duża charyzma, nienaganny język polski. Bije od niego pewność siebie. – Nasze pokolenie pochodzi z wojska polskiego, które podlegało pod generała Bema. Pradziadek walczył o niepodległość Polski w wojnie krymskiej (w armii osmańskiej), ale niestety nie udało się. Po przegranej wojnie wrócili tu i część na stałe się osiedliła – mówi gospodarz. – W ciężkich warunkach, ale sobie poradzali. Każden początkowo miał tu na miejscu około hektara ziemi. Każden miał dodatkowo jakieś zajęcie, albo był stolarzem, albo szewcem, albo miał ule. Mój dziadek miał produkcję butów. Świńskich butów z twardej skóry, co chodziło się w nich przez cały rok. Ale zmienił się charakter tego miejsca. Zaczęła się turystyka robić. Główni oficerowie, którzy w wojsku tureckim służyli, zaczęli przyjeżdżać na polowania – tłumaczył. – Stambuł niedaleko, a Polonezköy to był wielki las, czyli idealne miejsce, żeby przyjechać, polować i korzystać z życia. No to prawie każdy z Polaków zaczął w swoich domach robić takie to małe pensjonaciki, które z czasem zamieniały się w coś większego.
I tak zostało do dzisiaj. Znaczna część Polonezköy to hotele, pensjonaty i restauracje, a wojskowi turyści zamienili się na mieszkańców Stambułu, którzy zmęczeni metropolią przyjeżdżają na wieś, aby odpocząć wśród natury.

Polskie rzeźby w sercu wsi. Fot. Mateusz Jakubowski

Polskie biznesy wykupują Turcy
Adampol rósł w siłę, a jego mieszkańcy bogacili się. Z czasem jednak te zasoby polskości zaczęły się kurczyć. W wyniku przekształcenia się Imperium Osmańskiego w Turcję w 1923 roku ucierpiały mniejszości narodowe. Język polski oraz wszelkie polskie wpływy zostały wycofane z lokalnej szkoły, co spowodowało, że z biegiem lat coraz mniej osób potrafiło mówić po polsku. Nie było czasu uczyć dzieciaków języka, bo dorośli zajęci byli ciągle doglądaniem swoich biznesów. Kolejnym problemem dla Polaków był kryzys gospodarczy w Turcji i równoczesne otwarcie się Niemiec (RFN) na tureckich imigrantów w latach powojennych. Część polskich rodzin opuściła Polonezköy i wyjechała wtedy z Turcji. Od niedawna również sama popularność wsi stała się problemem dla Polonii – rodzinne polskie biznesy zaczęli wykupywać Turcy.

W chwili obecnej Polonezköy jest jednym z najpopularniejszych miejsc wypadowych pod Stambułem. W weekendy tworzą się tam korki, auta na stambulskich numerach rejestracyjnych stoją wszędzie. Do wsi przyjeżdżają autokary z turystami. Wieś ma duży potencjał, ale jest mała. W weekendy hotele są pozajmowane, restauracje wypełnione, nawet na kawę trzeba czekać w kolejce. Władze chcą przekształcić miejscowość w większe, bardziej nowoczesne turystyczne miasteczko.

Ostatnie polskie pokolenie
Adampol te swoje ładne czasy gubi – mówi mi wójt Polonezköy Antoni Wilkoszewski. Od zawsze wójtem jest tu osoba polskiego pochodzenia. Tradycja ta utrzymała się do dzisiaj, mimo że w miejscowości jest dużo więcej Turków niż Polonusów, zresztą nawet Turcy głosują na osobę polskiego pochodzenia. To jeden z gwarantów tego, że polski duch tu nie zaginie. – W Adampolu żyje około tysiąca mieszkańców, ale oficjalnie zameldowanych jest około 400 osób. A polskiego pochodzenia jest już tylko 25 osób – mówi wójt gminy. – Te ładne pola, zieleń, wszystko będzie zabudowane, tyle pozwoleń budowlanych weszło! Turcy będą sobie wille budować. Na dowód tego Wilkoszewski podchodzi do okna i wskazuje palcem: – Tutaj działka jest, 50 domów będzie. A tam kolejna działka jest, 30 domów będzie, na tym zielonym terenie. Wszystko zabudują, ale pozwolenia dostają jedynie prawdziwi, stuprocentowi Turcy. To oni będą się budować i to oni wchodzą na miejsce Polaków.

Miałem okazję rozmawiać z innymi osobami, które mówiły dokładnie to samo. Chcący zachować anonimowość starszy człowiek, Polak z piątego pokolenia z Adampolu, oprowadził mnie po swoim małym hotelu. Postawiony kilka lat temu taras restauracyjny wymaga remontu, bo drewniany parkiet złapał wilgoć i gnije. Człowiek ten skarży się, że urzędnicy nie wydają zgody na przeprowadzenie prac, tłumacząc się koniecznością ochrony środowiska. Las, natura, na co komu budowa. W tym samym czasie na działce obok rozstawiają się ciężkie pojazdy i lada moment rusza budowa małego osiedla. Będzie do niego prowadzić nowa, dwupasmowa ulica przechodząca przez całą wieś. W dodatku kilkadziesiąt metrów dalej powstanie małe centrum handlowe – wydano już pozwolenie na budowę. Nadchodzą zmiany. – Niedługo będzie tu około 5–6 tysięcy mieszkańców – podsumowuje wójt, dodając z całą stanowczością: – Jesteśmy ostatnim polskim pokoleniem w Adampolu. Po nas to tylko ślady zostaną, kościół i cmentarz. I Turek.

Polski cmentarz w Polonezköy. Fot. Mateusz Jakubowski

Trzymają się tu razem
W ciągu najbliższych dni odwiedzam kilka innych rodzin z polskimi korzeniami. Wszyscy robią to samo – prowadzą hotel z restauracją. W dwóch restauracjach jem polskie potrawy: pierogi ruskie, barszcz, sernik… Pyszności. I nawet menu w restauracjach występuje w języku polskim. Polskie rodziny żyją obok siebie, robią to samo, ale nie rywalizują ze sobą. Rozumieją się doskonale, bo ich życie jest bardzo podobne. Zarządzanie biznesem, wyjazd do miasta po zakupy do knajpy, msza w niedzielę i wspólne picie herbaty. Trzymają się tu razem. Jak powiedziała mi pewna właścicielka hotelu: – Nie mamy takiego luksusu, żeby się kłócić lub nie rozmawiać z jakąś rodziną. Bo jest ich za mało. Stąd wszelkie problemy rozwiązuje się od razu, aby podać sobie na koniec rękę i nie niszczyć resztek tego, co zostało. – Bo jakby to wyglądało, gdybyśmy kłócili się ze sobą, jakie świadectwo dawalibyśmy innym, którzy na nas patrzą? – pyta.

Zwłaszcza że zostało tak mało. Dwadzieścia, może trzydzieści osób mówiących po polsku, kilka hoteli, pensjonatów i restauracji. A przecież wkrótce i to może zniknąć. Pozostanie polski kościół, piękny cmentarz z niesamowitymi, polskimi nagrobkami, oraz dom pamięci, czyli dawna, licząca 150 lat chata rodziny Ryżych, w której magazynowane i eksponowane są pamiątki po pierwszych osadnikach. Książki, oryginalny wystrój i wyposażenie chaty, trochę dokumentów i zdjęć. To wszystko.

Młodzi wyjechali
W Polonezköy żyje na co dzień zaledwie garstka młodych ludzi. Pomijając nowych tureckich mieszkańców, dawne polskie rodziny potraciły młodych. Większość z nich siedzi za granicą, w takich krajach jak Niemcy, Holandia, USA, a nawet Australia. Pewna rodzina wróciła nawet do Polski i osiedliła się w Łodzi.

Próbowałem spotkać z kimś młodym, kto mówi po polsku. W tak małym środowisku nie miałem problemu z ustaleniem, czy ktoś taki w ogóle tu przebywa. Okazało się, że tylko dwóch nastolatków mówi tutaj po polsku. To bracia, najmłodsze pokolenie rodziny Dochodów. Na studia dojeżdżają do Stambułu. Przyszłości nie wiążą jednak z Adampolem. Na razie pomagają prowadzić restaurację, ale jak tylko zakończą swoje sprawy, wyjadą za granicę. Tu nie ma sensu siedzieć. Brak perspektyw, brak rówieśników. Po co tu być, jak nie ma nikogo i niczego? A o Polonię ciężko walczyć, bo nie ma dla niej szansy. – Jak mamy utrzymać polskość, skoro nas nie ma? Młodzi wyjechali, zostali starzy, z których prawie wszyscy umarli – mówi młody Dochoda, dodając, że lada moment Adampol nie będzie polską wioską, tylko po prostu podmiejską atrakcją wypoczynkową dla mieszkańców Stambułu. Serce boli, ale to normalne, nic się nie da zrobić.

W podobnym tonie wypowiada się Antoni, młody chłopak z innej polskiej rodziny. Rozmawialiśmy po angielsku, bo nie zna polskiego. Potwierdził, że w chwili obecnej panuje wielki popyt na okoliczną ziemię. – Ceny wywindowały w górę i praktycznie każdy Polak chce sprzedać swoje nieruchomości – powiedział. – Polonezköy nie będzie już takie same za trzy, może cztery lata. Ma jednak nadzieję, że coś może się zmienić. – Potrzeba nam nauczyciela języka polskiego. Gdyby tylko polska strona mogła tu kogoś przysłać, aby prowadził lekcje, to na pewno znalazłoby się z 10–20 osób, które chciałyby nauczyć się języka. To jedyny sposób, aby jakoś pchnąć sytuację do przodu. Część osób z polskich rodzin deklaruje, że chciałaby nauczyć się języka polskiego. Czy to by coś zmieniło? Ciężko powiedzieć, młodych i tak nie ma, a starzy zaczynają odchodzić.

Polski cmentarz w Polonezköy. Fot. Mateusz Jakubowski

Czas pędzi nieubłaganie
Wyjazd kończę spacerem po lesie. Właśnie po to większość ludzi tutaj przyjeżdża. Znajdziemy tu piękne, turystyczne ścieżki, dające kilka godzin spaceru wśród zieleni, wody i zwierząt. Raj dla mieszczucha. Można złapać oddech i w spokoju zebrać myśli. A perspektywy utrzymania się Polonii w Polonezköy nie napawają optymizmem. Są to pewnie jej ostatnie lata. Mimo że wszyscy starają się trzymać razem, czas pędzi nieubłaganie. Kościół jest pusty, na mszach pojawia się 15–20 osób, sami seniorzy. Co jakiś czas któryś z nich odchodzi. Młodych nie ma. Polskich restauracji ubywa, a tureckich przybywa. Nawet wójta nie ma już polskiego. 31 marca 2024 roku odbyły się wybory samorządowe, po których pierwszy raz w historii wójtem Polonezköy został Turek. Coraz trudniej zauważyć, że Adampol był polską wsią. Tylko cmentarz o tym przypomina. Pełen Ryżych, Ochockich, Biskupskich, Kępków, Wilkoszewskich, Michałowskich, Nowickich i całej rzeszy innych osób, które kiedyś szukały tu lepszego życia.

Mateusz Jakubowski, Polonika nr 304, wrzesień/październik 2024.

BIEŻĄCY NUMER

PRZEGLĄD IMPREZ

Nasz Wiedeń

Deutschsprachige Texte

So sind wir

POGODA w WIEDNIU