Dorosłe Dziecko Alkoholika
Na ostatnim dyżurze zadzwonił do mnie pan, który zaczął swoją wypowiedź od słów: „Jestem DDA i chciałem się dowiedzieć, jak mam sobie z tym poradzić”. Czy w ogóle można sobie z tym poradzić, a jeśli tak, to jak?
Zacznę od wyjaśnienia skrótu DDA, które brzmi: Dorosłe Dziecko Alkoholika. Dzisiaj coraz częściej spotykamy się z osobami, które tak siebie definiują. Obecnie wiedza dotycząca DDA jest coraz bardziej rozpowszechniona i ludzie zgłaszający się do nas coraz częściej nazywają swój problem wprost: „Jestem DDA”. Zwłaszcza ci z rodzin, gdzie wyraźnie nakładają się na siebie problemy alkoholu i przemocy. Osobiście przyznam, że nie przepadam za używaniem takich określeń jak DDA i DDD (Dorosłe Dziecko Dysfunkcyjne), gdyż są etykietujące. Zresztą jednostka chorobowa określana jako DDA czy DDD jako taka nie występuje. Trzeba jednak przyznać, że doświadczenie wychowywania się w rodzinie, w której jedno lub oboje rodziców wybierają alkohol, porzucając emocjonalnie swoje dzieci, jest nieporównywalne z żadnym innym. Elementem wspólnym w historiach tych rodzin jest doświadczenie wczesnodziecięcej traumy, wynikającej z emocjonalnego opuszczenia przez rodziców. To opuszczenie jest początkiem wytworzenia się całego systemu adaptacyjnego, który pozwala tym dzieciom przetrwać w rodzinie alkoholowej. Właśnie ten system, będący zbiorem cech adaptacyjnych, nazywamy syndromem DDA. Czym się on charakteryzuje? Takie osoby funkcjonują w modelu skrajności – wszystko albo nic. Jeśli się uczą, to idzie im to najlepiej ze wszystkich, zawodowo również mają mnóstwo osiągnięć, okupionych oczywiście ciężką i ofiarną pracą. W życiu przywdziewają rozmaite maski, czasami naprawdę trudno się domyślić dramatu, który rozgrywa się w ich wnętrzu. Świetnie sobie radzą i wyglądają…. ale to tylko pozory. Pod maską kryją się głęboki lęk i niskie poczucie wartości. Same dla siebie w ogóle nie są wartościowe ani warte tego, żeby się sobą zająć. To emocjonalna huśtawka, balansowanie pomiędzy poczuciem „jestem najlepszy” a „jestem najgorszy, beznadziejny, jestem nikim”. Takie osoby uważają, że człowiek jest godny szacunku tylko wtedy, gdy wzbudza u innych podziw. Taki komunikat jako dzieci otrzymali w domu. Dlatego w relacjach towarzyszy im lęk, że ktoś je odrzuci. Wszędzie doszukują się oznak zagrożenia. Żeby poczuć się bezpiecznie, starają się przejąć kontrolę nad relacją miłosną lub przyjacielską. Dlatego często zdarza się, że gdy są już z kimś blisko, to z lęku przed odrzuceniem sami zrywają więzi. Wycofują się, prowokują, żeby wydarzyło się to, czego podświadomie boją się najbardziej. W kółko powtarzają ten schemat, przez co trudność sprawia im zbudowanie dojrzałych więzi na zasadach partnerskich. Brakuje im często świadomości, że są współautorami własnych złych doświadczeń. Właśnie w takich kryzysach część z nich zgłasza się na terapię. Z poczuciem, że do niczego się nie nadają, że są beznadziejni, że nikt ich nie chce, że nie potrafią utrzymać związku. Często też zrzucają całą winę na otoczenie, jak w rodzinnym domu, gdzie nikt nie brał za nic odpowiedzialności. Dysfunkcyjność rodziny polega m.in. na tym, że nie mówi się o odpowiedzialności czy konsekwencjach wyborów. Winą za własne nieszczęścia obarcza się innych. W rezultacie dziecko kształtuje w sobie dwuwymiarowy obraz świata: jestem winny czyjegoś cierpienia albo sam cierpię, bo ktoś mnie krzywdzi. I realnie doświadcza tej krzywdy. Przecież nic złego nie robi, jest tylko dzieckiem, a nie dość, że nie dostaje wsparcia, to jeszcze samo musi ratować osoby, które powinny mu dać opiekę. Członkowie rodzin alkoholowych oscylują emocjonalnie pomiędzy poczuciem winy a poczuciem krzywdy. Innymi słowy czują się odpowiedzialni za cały świat, tylko nie chcą wziąć odpowiedzialności za siebie i swoje wybory życiowe. Niestety, nie nauczyli się, że mają wpływ na własne życie, jakąkolwiek sprawczość. Nie wiedzą często, kim są, nie znają swoich potrzeb i granic. Imitują zachowania innych ludzi, robią to, co inni uważają za właściwe, żeby tylko im się przypodobać i uniknąć konfliktów. Te wszystkie strategie pozwalały im wcześniej przeżyć i są utrwalonymi mechanizmami adaptacyjnymi, które przylegają do nich jak druga skóra i stały się bastionem bezpieczeństwa. Dlatego tak trudno je zmienić. Myślę, że pokrótce przybliżyłam czytelnikom, na czym polega syndrom DDA, więc mogę przejść do możliwości leczenia. Generalnie rozbrajanie strategii, które pozwalały przetrwać w dysfunkcyjnym domu, nie jest łatwym procesem. Uaktywnia się często chęć ucieczki, zaprzeczenie, odrzucenie, bo bycie z własnymi uczuciami i potrzebami jest zbyt zagrażające. Dlatego bardzo dobrze sprawdza się terapia grupowa, gdzie uczestnicy mają szansę przekonać się, iż są równie ważni jak inni, mogą przejrzeć się jak w lustrze i zobaczyć, że inni mieli podobnie. Dlatego nie do przecenienia są właśnie grupy wsparcia, gdzie ludzie przestają się wstydzić, znika poczucie, że są jedyni na świecie z takimi problemami. Oczywiście terapia indywidualna jest również ważna, gdyż wtedy pacjent ma terapeutę na wyłączność, jest w centrum zainteresowania, czuje się najważniejszy i ten kontakt służy karmieniu deficytu rodzica, który u osób DDA jest ogromny. Osoby z syndromem DDA mają wiele zasobów wewnętrznych: są wytrzymałe, zachowują zimną krew w sytuacjach skrajnych, potrafią sobie radzić z wyzwaniami. Dlatego też mogą zbudować siebie na nowo, stanąć na własnych nogach, jakąkolwiek formę terapii wybiorą. Ważne, aby to był ich własny wybór i ich odpowiedzialność. Mój rozmówca zdecydował się na rozpoczęcie ze mną terapii indywidualnej.