Wiedeński „Turek” z Podhala

Sylwester Styrczula, łuczarz z Zakopanego. Fot. archwium prywatne

Wiedeński „Turek” z Podhala

Z wykształcenia zegarmistrz, z wyboru stolarz, z miłości producent łuków – najchętniej historycznych „Turków” z czasów oblężenia Wiednia. Sylwester Styrczula, uparty góral spod Zakopanego, jest jednym z najlepszych łuczarzy na świecie.

Po łuki Sylwestra Styrczuli trzeba ustawić się w długiej kolejce, w której nie brak klientów z Polski, Austrii, Niemiec i USA, a także Turcji, Malezji, Japonii, Indii i Australii. Na realizację zamówienia czeka się bowiem około dwóch lat. Dlaczego tak długo? Jak twierdzi sam mistrz: Wykonanie łuku to precyzyjna robota. Każdy jest inny. Żeby zrobić dobry łuk, nie można się spieszyć. Czasem nad jednym łukiem pracuję nawet kilka miesięcy.

 

Żmudna praca nad łukiem. Fot. archwium prywatne

O jakości jego pracy świadczą pełne zachwytów komentarze na łuczniczych forach: „cudeńko”, „piękne wykonanie”, „amazing bows”, „unglaublich präzise Arbeit” i „fantastic workmanship” – to tylko niewielka część wpisów na profilu facebookowym łuczarza. Na ostatnich mistrzostwach świata aż trzy niemieckie zawodniczki strzelały z łuków Styrczuli. Zdaniem fachowców należy on do światowej czołówki producentów łuków wschodnich, szczególnie tureckich i osmańskich. Jego łuki w Polsce nie mają sobie równych – twierdzi Paweł Nowak, mistrz Polski w łucznictwie tradycyjnym. Są bardzo dynamiczne, szybkie, niezawodne, a do tego starannie wykonane – podkreśla Wojciech Osiecki, czterokrotny medalista Mistrzostw Świata w Łucznictwie Konnym w Korei. Bogdan Gumiński, łucznik z czterdziestoletnim doświadczeniem, twierdzi, że miał w życiu więcej łuków niż włosów na głowie. Ale teraz strzela z łuków Sylwka. Podobnie Adam Swoboda z Gdyni, autorytet w dziedzinie łucznictwa wschodniego, mówi o Styrczuli w samych superlatywach: To bardzo utalentowany rzemieślnik, z ogromną wiedzą. Ciągle coś dopracowuje i ulepsza.

Na międzynarodowych mistrzostwach w Chinach w 2019 roku pewien lokalny producent łuków chodził za Włodkiem Woźnicą (aktualnym mistrzem świata w łucznictwie historycznym) przez blisko dwa tygodnie i namawiał go na sprzedaż łuku produkcji Styrczuli. W końcu udało mu się odkupić to cudo za wysoką sumę – trzykrotność ceny początkowej. 

Ekspert z niemieckiego czasopisma „Traditionell Bogenschiessen“ („Łucznictwo Tradycyjne”), zachwycony łukami Polaka, tak je ocenił: Model Sylwestra Styrczuli to najpiękniejszy łuk osmański wykonany z nowoczesnych materiałów, jaki kiedykolwiek trzymałem w ręku.

Miałam przyjemność porozmawiać z Sylwestrem Styrczulą, łuczarzem z Podhala:

Precyzja i wytrwałość. Fot. archiwum prywatne

Na Podhalu nie ma tradycji łuczniczych, prawda?
– Ale zamiłowanie do pracy w drewnie przekazywane jest wśród górali z pokolenia na pokolenie. Ja w wieku dwunastu lat wystrugałem sobie łuk z kawałka jesionowego drewna, a trzydzieści lat później, w 2007, już jako doświadczony cieśla, znalazłem ten łuk podczas porządków na strychu. I całkiem mi odbiło, odleciałem na punkcie łucznictwa. Coś we mnie odżyło. Zacząłem majsterkować, czytać, strugać, kleić i poprawiać. Przez pięć lat pracowałem nocami, w ciągu dnia nadal produkując drewniane meble, okna i drzwi. Potrafiłem się zerwać z łóżka i biec do mojej małej, ciasnej kanciapy, bo przyśnił mi się pomysł, który chciałem natychmiast wcielić w życie. Musiałem się trochę chować przed żoną, bo jak mnie z łukiem widziała, to wołała o pomstę do nieba.

– Bożenka ma anielską cierpliwość.. Fot. archiwum prywatne

Skąd ta awersja żony?
Bożenka ma anielską cierpliwość, ale przez pięć lat mojego eksperymentowania z łukami nie tylko męża, ale i dochodów nie widziała. Ta nowa pasja kosztowała dużo czasu i pieniędzy, bo materiały do nauki oraz drewno bambusowe i najtwardsze na świecie hikorowe ściągałem z Azji albo Ameryki. A ponadto jak tu się nie denerwować, kiedy pracownicy sami w warsztacie, a chłop chodzi z jakimiś patykami.

Jak udało się Panu przekonać żonę do tej nowej pasji?
Pokazałem Bożence zdjęcia z turniejów łuczniczych i zaproponowałem, że zrobię jej idealnie dopasowany łuk i ozdobię go tak, że wszyscy będą go jej zazdrościć. Przez całą zimę mierzyliśmy, dopracowywaliśmy, ale i ćwiczyliśmy strzelanie w stolarni. Wynik? Okazało się, że moja żona ma ogromny talent do łucznictwa. Tak złapała bakcyla, że zaczęła mnie wyciągać na turnieje i zdobywała tytuł za tytułem! Obecnie jest „na ty” z całą polską czołówką medalistów. Wielu łuczników przyjeżdża do nas na wakacje.

Domki wypoczynkowe. Fot. archiwum prywatne

Wynajmujecie turystom pięć drewnianych domków wypoczynkowych.
Tak, już od 14 lat. Bożena rozwija turystyczny biznes i troszczy się o naszych gości. Wypracowaliśmy sobie markę i ludzie chętnie do nas powracają na wakacje. Sami budowaliśmy te góralskie domki i wyposażenie przez trzy lata, co sprawiło mi ogromną radość. Wreszcie mogłem stworzyć fantazyjne meble, takie, jakie mi się podobały, a nie dostosowywać się do upodobań klientów stolarni. Mieszczuchy doceniają pobyt w drewnianych domkach, blisko natury, jako odmianę po betonie. Amatorzy łucznictwa testują nasz sprzęt, korzystają z wypożyczalni oraz otrzymują bezpłatne porady i lekcje. W pobliskim lesie stworzyliśmy specjalną trasę strzelecką o długości 3,5 km, z 60 celami. I pomyśleć, że te domki by nie powstały, gdyby nie zaufanie i pomoc Polaka z Wiednia…

Uroki zimy…Fot. archiwum prywatne

Proszę zdradzić nam więcej szczegółów.
– Moja babcia z Gubałówki jeszcze za czasów PRL-u przeszła „zieloną granicą” przez góry i zamieszkała w Wiedniu. Ojciec przez ponad 20 lat pracował w Austrii na budowach, a ja spędziłem tam prawie trzy lata po służbie wojskowej.
Wraz z ojcem remontowaliśmy dwa domy Józefa Szota, polskiego przedsiębiorcy, który w Wiedniu miał firmę serwisującą sprzęt AGD. Był wspaniałym człowiekiem, uczciwym szefem. Zachęcał mnie, abym zainwestował w coś, stworzył własny biznes. Wyznałem mu, że odziedziczyliśmy z żoną dużą działkę w Czerwienne, na której na razie stoi tylko nasz dom, ale marzę o budowie stolarni i domków wypoczynkowych. Bez wahania zaproponował mi pożyczkę, bez żadnych ukrytych haczyków ani prób wzbogacenia się na mnie. To człowiek, któremu wystarczyło dane słowo. Po prostu podał mi dłoń i powiedział, że będę mu spłacał raty. I tak też zrobiłem. Spłacałem dług przez dekadę, ale wdzięczny będę mu do końca życia.

Co jeszcze pamięta Pan z Wiednia?
Miałem taki zabawny epizod. Weszliśmy z ojcem do budki telefonicznej, żeby zadzwonić do rodziny. Traf chciał, że w tym samym czasie w okolicy Westbahnhof była akcja jednostki specjalnej Kobra. Zostaliśmy wzięci za handlarzy narkotyków. Policjanci przeszukali nas obu i znaleźli małe, białe drażetki. „Was ist das?” – zapytali. A ojciec, zgodnie z prawdą, odpowiedział: „Tik Tak!”
Była też inna sytuacja. Do pracy na Praterze (budowaliśmy wtedy dużą halę w parku rozrywki) otrzymaliśmy białe kombinezony i czerwone czapki. Niestety, pewnego razu przez przypadek wyprałem ubranie wraz z tą czapeczką. Przez długi czas byliśmy rozpoznawani jako „góralska różowa brygada”!
Do dziś mam do Wiednia ogromny sentyment. Wówczas zainteresowała mnie historia oblężenia miasta, a dokładnie kunsztu łuczniczego wojsk osmańskich. Jako anegdotę zdradzę, że Jan Matejko popełnił duży błąd, gdy namalował łuczników napinających łuki w formie litery C. To jest pozycja rozpięta łuku, spoczynkowa, tak się nie da strzelać. Matejko był genialnym malarzem, ale o łucznictwie wyraźnie nie miał pojęcia.

fot. archiwum prywatne

Czym charakteryzowały się tureckie łuki?
W porównaniu do długich „Anglików” (longbows) były mniejsze i lżejsze, ale miały podwójny zasięg. Jeżeli Anglik wystrzelił na maksymalnie 400 metrów, to Osman na 800 metrów. W Stambule do dziś stoją dwie kolumny świadczące o rekordzie, który pobił sułtan Selim w roku 1798. Wystrzelił on strzałę w punkt oddalony o 972 jardy (888,8 metra). Aczkolwiek chodzą plotki, jakoby sułtan Selim oszukał ludzi. Jeden z jego kuzynów stał – dobrze ukryty – wzdłuż trasy i rzekomo oddał drugą strzałę, gdy pierwsza zniknęła z pola widzenia. Dystans 888,8 metra miał więc być podzielony między dwóch strzelców. Z łuku mojej produkcji, o mocy 66 funtów, klient w Turcji strzelił na odległość 455 metrów.
Liczy się nie tylko daleki zasięg, ale też siła rażenia takiej broni. Turecki łuk był karabinem maszynowym średniowiecza: celny, śmiercionośny, lot jego pocisków porównywano do burzy. Zawodowy łucznik wyrzucał 12 strzał w ciągu minuty. Nic dziwnego, że armia osmańska podbiła pół Europy! Dopiero polskie wojsko pod wodzą Jana III Sobieskiego było w stanie ją rozgromić.

Wracając do współczesnych czasów – co stało się z Pana stolarnią?
Mój syn Wojtek dorastał w otoczeniu drewna i teraz jest świetnym stolarzem. Ja zdecydowałem się zakończyć tamtą działalność i skupić na łukach. Udowodniłem sobie i światu, że można być samoukiem i zarabiać na swojej pasji.

Jakiego drewna najchętniej używa Pan do wyrobu łuków?
Jesionu, jaworu, dębu. Tradycyjnie używano cisu. Cis to drzewo szczególne, jakby stworzone do produkcji łuku. Nie osiąga imponującej wysokości, rzadko przekracza 20 m i dopiero w wieku 50–60 lat zaczyna przyrastać na grubość. Drewno cisa nie zawiera żywicy, jest bardzo twarde, koloru czerwonego i bardzo elastyczne.
Czy wie pani, że najstarszy cis rosnący w Polsce ma około 1200 lat? Cis pospolity jest pierwszym w tradycji drzewem chronionym w Polsce. Sam król Władysław Jagiełło nakazał ochronę w roku 1423, aby zapobiec wycinaniu cisów, których drewno służyło do wyrobu uzbrojenia. W tamtych czasach Anglicy masowo importowali od nas ten gatunek drewna – właśnie na łuki. W religii i mitologii Celtów i Germanów cis był uważany za święte drzewo, chroniące przed śmiercią i złymi duchami. Uszkodzenie świętego drzewa przez obcych ludzi stanowiło przyczynek do wojny i wyzwania do walki.

Sylwester Styrczula, łuczarz z Zakopanego. Fot. archwium prywatne

Który łuk jest dla Pana najcenniejszy?
Jest pięć łuków, których nigdy nie sprzedam, za żadne pieniądze: czerwony, zrobiony specjalnie dla mojej żony; zielony jak las, mój; autentyczny angielski cisowy longbow, który dostałem w prezencie; oraz dwa łuki zamówione przez klientów w Indiach. Proszę popatrzeć, jakie cudeńka. Ozdabiała je moja córka, Hania. Ukończyła studia z kosmetologii w Warszawie, a doświadczenie w malowaniu paznokci wykorzystała do mistrzowskiego zdobienia łuków. Niedługo będzie pierwsza rocznica jej śmierci. Nigdy nie wysłałem klientom tych produktów. Przeprosiłem, wyjaśniłem – zrozumieli.

Anna Koliber, Polonika nr 298, wrzesień/październik 2023.

BIEŻĄCY NUMER

PRZEGLĄD IMPREZ

Nasz Wiedeń

Deutschsprachige Texte

So sind wir

POGODA w WIEDNIU