W „Hajmie” jest fajnie

Ryszard Kowalewski pokazuje swoje pamiątki, fot. Polonika

W „Hajmie” jest fajnie

Dom seniora, dom spokojnej starości, dom pogodnej jesieni lub po prostu dom starców – takich określeń używa się w Polsce na miejsca, w których zamieszkać mogą starsze, często samotne osoby wymagające stałej opieki. Nigdy nie myślałem, że mogę zamieszkać w „Hajmie”, jak to mówią Austriacy. A że Wiedeń jest jednym z najlepszych miast do życia, więc i moje nowe lokum nosi odpowiednią nazwę: „Haus zum Leben”, czyli „Dom do życia”.

 

Dlaczego „nowe lokum”?
Zostałem sam! Lonia, po dwudziestu wspólnych latach życia, powiedziała: „Wiesz, chyba cię kocham”. Potem zaczęła wszystko zapominać, w końcu nawet to, że trzeba żyć. Zdaje się, że popadłem w depresję, kiedy została na zawsze na cmentarzu w Olsztynie. Przez kilka miesięcy wieczorami płakałem w głos. W końcu jednak nie umarłem. Trzeba żyć, załatwiać sprawy urzędowe, robić zakupy, przygotowywać posiłki już tylko sobie.

Widok z okna w „Hajmie”, fot. Polonika

To zdarzyło się pewnego ranka
Wstaję i nie mogę utrzymać równowagi. Dzwonię do córki: „Nie przyjadę na Święta”, bo  muszę się trzymać stolika, żeby ustać. „Dzwoń natychmiast po pogotowie”. Szpital – udar, stacja intensywnej terapii, ale tylko dwa dni. Pani doktor kazała mi dotknąć palcem czubka nosa – to widocznie taki test na zborność ruchów – i wypisała mnie do domu. Córka przyjechała w strachu, i w Wiedniu, zamiast w Warszawie, spędziliśmy wigilię.

Co dalej?
Jestem sam, po małym zawale i udarze. Ale mimo leków zaburzenia mogą się powtórzyć. Powinienem być pod stałą opieką. A więc dom opieki – Heim. Dzwonię do centrali. „Ooo, proszę pana, to będzie trudne. Ale zaraz, pan zapisał się do nas już przed piętnastu laty”. To zasługa Loni, ona kiedyś mnie namówiła twierdząc, że „będzie łatwiej”. Po kilku miesiącach telefon: „Może się pan wprowadzić”.

Pojechałem zobaczyć dom,
gdzie mam doczekać, aż i mnie się życie skończy. Wszystkie wejścia do budynku otwierają się i zamykają automatycznie. Duży hol, kawiarenka i ogromna sala jadalna na kilkadziesiąt stolików. Tu, jak się później przekonałem, na podium z fortepianem, w jednym z rogów Sali,  co tydzień we wtorek występują muzycy i inni artyści. W dalszej części holu w pobliżu trzech wind jest czytelnia i mała salka do gimnastyki.

Mój pokój
Pani poprowadziła mnie długim korytarzem, bardzo czystym i bardzo pustym. Tylko co kilka  metrów drzwi i obok tabliczka z imieniem i nazwiskiem. Pokój jest duży, 23 metrów kwadratowych. Wchodzi się najpierw do przedsionka-kuchni. Nie ma tu żadnej kuchenki gazowej czy elektrycznego podgrzewacza, widocznie ze względu na bezpieczeństwo. Jest zlew, szafki na naczynia, lodówka. Po prawej wejście do dużej łazienko-ubikacji z prysznicem i umywalką, na wprost drzwi – wejście do pokoju z trzema dużymi oknami. Ściany chyba są pokryte grubą warstwą farby dźwiękochłonnej, bo głos się nie rozchodzi tak jak zwykle. 

Wspomnienia, wspomnienia…, fot. Polonika

Przeprowadzka
W lipcu 2020 roku znalazłem się w „Domu do życia”. W moim starym mieszkaniu trzeba było rozebrać szafy, kupić dziesięć wielkich pudeł kartonowych, wyrzucić połowę „ciuchów” i „klamotów”, aby w końcu, za sporą opłatą, przewieźć dobytek. Teraz złożyć meble, rozładować górę kartonów, wszystko poukładać.

Do mojego pokoju
jadę windą kilka pięter, potem muszę przejść korytarzem chyba z 70 metrów. Drzwi trzeba umieć otwierać. „Klucz” mam zawieszony na tasiemce na szyi. Piszę klucz w cudzysłowie, bo to plastikowy krążek, pewnie z magnesem o odpowiednich właściwościach do każdych drzwi. Zbliża się go do czarnej płytki nad klamką i otwarte. Ale jak się zatrzaśnie drzwi i klucz zostanie w pokoju, trzeba dzwonić do portierni, aby przyszła pani z uniwersalną płytką-kluczem. Telefony są w korytarzu.

Moje okna wychodzą na ulicę. Nie widać jej z mojego piętra, bo zasłaniają gałęzie, za to słychać ją dobrze, zwłaszcza że przejeżdżają tu często karetki pogotowia lub „panikary” policji i przed pobliskim skrzyżowaniem włączają przeraźliwe wycie, mogące nawet umarłego obudzić.

Nowy widok
Kiedy w moim „nowym lokum” rzucę się na tapczan, z okna mam taki oto „ciekawy” widok. Nie zawsze ma się, w moim wieku, ochotę w ogóle coś robić. Można więc obserwować chmury. Stratusy, cumulusy, nimbusy; pojawiają się prawie zawsze po stronie lewej i chowają się za framugę okna po prawej, czyli płyną z zachodu na wschód, rzadko odwrotnie. Ciekawszy widok to wrony i gawrony, które lubią siadać na kominach pobliskich domów. Czarne ptaszyska zadomowiły się tu na dobre, nawet na drzewie uwiły gniazdo, z którego całe lato dochodzi skrzek piskląt upominających się jeść. Oto jak można niechcący zostać na emeryturze ornitologiem, aby się nie zanudzić na śmierć. Zresztą ona nie przyjdzie z nudów.     

Grażyna
W tym domu była tylko jedna Polka. Znaliśmy się od przeszło 40 lat, kiedyś o mało nie zamieszkaliśmy razem. Teraz się to dokonało, ale już w innych warunkach – jej pokój jest nieopodal mojego. Ona miała demencję, więc codziennie ją budziłem na śniadanie, na obiad. Dużo przebywaliśmy razem, dostaliśmy miejsca przy tym samym stoliku. Latem Spacerowaliśmy w małym parku ze stawem, w którym pływają złote rybki. Przesiadywaliśmy na bujających się ławkach.

 Moja przyjaciółka-koleżanka Grażyna początkowo biegała ze mną, dużo chodziła. Po roku, po przejściu kilkudziesięciu metrów, musiała odpocząć. U kardiologa okazało się, że serce. Pewnego dnia nie zastałem jej w pokoju. W izbie medycznej powiedziano mi, że jest w „przyhajmowym” szpitaliku. Odwiedzałem ją codziennie, ale kiedyś jej nie znalazłem, co oznaczało, że zostałem sam.

Wspomnienia, wspomnienia…, fot. Polonika

W „Hajmie” dni są podobne
W sali jadalnej stoliki są ponumerowane, na każdym tabliczka z nazwiskiem i porannym menu. Około ósmej śniadanie. Do wyboru rodzaj pieczywa, masło lub tłuszcz Deli, kawa, mleko lub kakao. Dania na kolację otrzymuje się w bufecie w czasie śniadania, chleb, masło, owoce, jogurt, wędliny. Przed dwunastą obiad. Sałatki można wybrać przy bufecie, zupy w filiżankach (pewnie, żeby się łatwo nie wylała) przynoszą uprzejme i cierpliwe kelnerki. Pamiętają nazwiska – Guten Tag Herr Kowalewski. Wśród nich jeden mężczyzna. Zapytał mnie, jak jest po polsku Guten Tag i Auf Widersehen, i teraz zawsze mnie po polsku pozdrawia.

Drugie dania wybiera się raz na tydzień w specjalnym komputerze w holu. Na deser są budynie lub kompoty. Kucharze umieją tu gotować, potrawy są smaczne. Wszystko mi odpowiada, jest jedno ale. Przerwa między posiłkami dla mnie jest za krótka. Byłem przyzwyczajony obiad jeść koło piętnastej. Poza tym, jeśli wyjdziesz na miasto, trzeba się mocno spieszyć z powrotem. 

Społeczność „hajmowa”
ma też swoje specyficzne obyczaje. Przy każdym spotkaniu znajomy czy nieznajomy obowiązkowo pozdrawia Guten Morgen, Mahlzeit, Grüß Gott, choć są tacy, którzy zdają się wcale nie dostrzegać świata zewnętrznego. To oni czasem nie mogą trafić do swojego pokoju. Ci nie pozdrawiają i nie odpowiadają na pozdrowienia.

Mieszkańcy naszego „Hajmu” latem w ogródku, gdzie stoją stoliki, grają w karty, w taroka, spacerują. Niektóre panie dla treningu robią kilka okrążeń wokół ogródka. Jak mi się wydaje, wielu spędza czas w pokojach, może na czytaniu, choć czytelnia nie jest oblegana.

Ja z powodu mojego (do niczego) słuchu
niewiele rozmawiam ze współlokatorami naszego „Domu do życia”, ale przy posiłkach mogę ich dobrze poobserwować. Ogólnie na sali zwraca uwagę mała liczba mężczyzn. Kobiety, prawie wszystkie prawdziwe białogłowy,  kilka w ciemnych perukach i kilka prawie łysych. Chyba połowa chodzi z pomocą wózków. Przy sąsiednim stoliku zasiada małżeństwo z wózkami. On zawsze uśmiecha się do mnie i pozdrawia, ona, co widać, cierpi już na demencję. Przede mną przy stoliku trochę w prawo siadała para, oboje w ciepłych kurtkach, nawet w lecie. Potem widywałem ich w ogródku, gdzie wychodzili na „dymka”. Ostatnio znikli. Trochę w prawo przy stoliku siada wysoki facet. Ten porusza się bardzo wolno i odchodzi drobnymi kroczkami bez pożegnania z sąsiadką. A ona wyróżniała się tym, że prawie cały czas wysuwała i poruszała językiem, mlaskając. Ostatnio już tego nie robi, chyba pomogła jakaś terapia.

Pewnego razu dostała na drugie danie makaron po włosku, długi, ciągnący się. Nie mogła sobie z nim poradzić. Podszedłem i pokrajałem go drobniutko. Parę tygodni później odwdzięczyła mi się, zwracając uwagę, że założyłem koszulkę na lewą stronę.

Jeszcze dalej w lewo siaduje mężczyzna sprawny fizycznie, który wychodząc ze stołówki pozdrawiał mnie jak Schwarzenegger hasta la vista, innym razem arrivederci. Okazało się, że jest z pochodzenia Węgrem. Powiedziałem mu, że jedno z polskich porzekadeł brzmi: „Polak, Węgier dwa bratanki, i do szabli i do szklanki”. Nie zrobiło to na nim żadnego wrażenia.

Niebawem dostałem do stolika nowego sąsiada, Polaka. Był małomówny, jakiś „dystansowy”. Po kilku dniach przestał przychodzić. Odwiedziłem go w pokoju, też nie był rozmowny. Po jakimś czasie znalazłem jego zdjęcie w kąciku tych, co „odeszli”.

– Ciekawszy widok to wrony i gawrony, które lubią siadać na kominach pobliskich domów…, fot. Polonika

Wiele osób pojawiało się
na sali jadalnej, a potem nagle ich miejsce było puste. Pamiętam szczególnie mężczyznę,  który siadał do stolika w wielkim, czarnym, kowbojskim kapeluszu, miał w nosie rurkę dostarczającą tlen. Po miesiącu przestałem go widywać.

Moją uwagę przyciągała też para bywająca na ogródku. Często niemal demonstracyjnie całowali się. Po jakimś czasie znikła ona, a wkrótce i on. Potem znikł niezbyt staro wyglądający facet, który długo przebywał w „Hajmie”. Zwykle siadywał w holu przy stoliku słuchając radia, a przed nim stała zawsze butelka piwa z miejscowego bufetu. Niedawno pojawił się szczupły, wysoki, młodo wyglądający facet. Siaduje kilka stolików ode mnie. Rano je śniadanie w czarnej czapce, a do obiadu ją zdejmuje lub zakłada różową.

Każde zniknięcie oznacza, że pokój się zwolnił i pojawi się nowy jego mieszkaniec. Znajduję w mojej skrzynce na listy korespondencję do niejakiej Christy. I to daje mi do zrozumienia, że prędzej czy później ktoś inny będzie znajdował w tej skrzynce listy do mnie.

Kierując się do domu opieki
spodziewałem się przede wszystkim bardzo dobrej opieki medycznej, okresowych badań. Okazało się, że byłem w błędzie. Widocznie daje się we znaki brak lekarzy. Każdego dnia tygodnia ordynuje inny lekarz. Zgłaszając się do jednego z nich, zostajemy do niego przypisani na stałe, chociaż w przypadkach koniecznych można przyjść po poradę w inny dzień do „nieswojego” medyka. Poza tym doktor właściwie nie zaleca leczenia, a jedynie daje skierowanie do specjalisty lub wypisuje recepty na stale używane medykamenty. To jest mniej wygodne niż w otwartej medycynie poza domem, gdzie lekarz zbada, wysłucha skarg, doradzi.

Panie pielęgniarki urzędują w specjalnym pokoju na pierwszym piętrze. Rano widzę, że zawsze jest kolejka do zabiegów. Siostry roznoszą też leki do pokojów, pielęgnują obłożnie chorych lub podają lekarstwa na sali jadalnej. Jeśli poprosisz, zmierzą ciśnienie krwi. Na tym samym piętrze jest też wspomniany szpitalik, mała izba chorych.

Jest też inny personel – są jeszcze sprzątaczki, które co tydzień robią porządki w pokojach, są kucharze, obsługa techniczna. Prawie codziennie dyżuruje młody znawca telefonów i komputerów. Niestety jest on dla mnie mało pomocny, bo ma kłopoty z językiem polskim, na który jest nastawiony mój „pecet”.

Utrzymanie takiego domu
wyżywienie, personel, musi sporo kosztować. W informacjach wyczytałem, że jest to około 2 tysiące euro na osobę miesięcznie. Moja emerytura austriacka i ta z Polski wynosi razem około tysiąca euro. A więc Austria dopłaca do mnie około tysiąca, w tym jest jeszcze sumka, którą mogę sam wykorzystać na drobiazgi, to niecałe 200 euro. Bóg zapłać i za to.

Brakuje mi w „Domu do życia”
dobrej sali do ćwiczeń z przyrządami, może materaców masujących, basenu do pływania i izby dla majsterkowiczów. Nie ma też Polaków i Polek do towarzystwa i rozmowy. A to podobno jest psychologicznie ważne.
Ale poza tym w „Hajmie” jest fajnie.

Ryszard Kowalewski, Polonika nr 303, lipiec/sierpień 2024.

BIEŻĄCY NUMER

PRZEGLĄD IMPREZ

Nasz Wiedeń

Deutschsprachige Texte

So sind wir

POGODA w WIEDNIU