Nielubiane ogonki

Chyba każdy z nas, czytając prasę austriacką, wyczulony jest na informacje o Polsce. Rzucamy okiem choćby z ciekawości, ile i jak „o nas” piszą.

Czy doniesienia z Polski pisane przez zagranicznych korespondentów pokrywają się z tym, co wiemy z rodzimych źródeł? Często zżymamy się, jeśli przyłapiemy autora na merytorycznej niedokładności lub błędnej, bo naszym zdaniem wynikającej z niedostatecznej wiedzy, interpretacji. Ale nawet, jeśli treść artykułu nas zadowala, z reguły mamy inny powód do irytacji: brak polskich znaków diakrytycznych, popularnie zwanych „ogonkami”.


Rzecz jest o tyle nieprzyjemna
i niezrozumiała, że notorycznemu pisaniu Kaczynski, Szydlo, Walesa towarzyszy skrupulatność niemieckojęzycznych redaktorów, jeśli chodzi o specjalne znaki właściwe innym językom. Orbán, Erdoğan, Vučić, François Hollande – tu raczej pominięcia „ogonków” się nie zdarzają. Rzecz dotyczy naturalnie nie tylko świata polityki, ale na tym polu złości szczególnie, bo trudno wtedy nie pomyśleć, że nasz kraj, nasze problemy i osobistości polskiego życia publicznego nie spotykają się z należytym szacunkiem, skoro redakcjom szkoda czasu i atłasu na grzebanie w zasobach komputera, wyszukiwanie i wklejanie odpowiedniego znaku.
Kilka lat temu, jako współorganizatorka koncertu w jednej z największych sal koncertowych Wiednia, zwróciłam się z pretensją do redakcji strony internetowej tej instytucji, dlaczego w cyfrowej wersji reklamy koncertu w nazwisku Lutosławskiego zabrakło kreseczki przy literze „ł”. Odpowiedziano mi, że „wyszukiwarka nie umiałaby znaleźć nazwiska kompozytora w bazie oraz zarejestrować, że Lutosławski i Lutoslawski to ta sama osoba”. Dziś postanowiłam sprawdzić, czy informatyk zatrudniony przez renomowaną instytucję poradził sobie z problemem, skoro technika poszła naprzód, i wrzuciłam w wyszukiwarkę nazwisko kompozytora pisane z „ł”. Wyskoczyła data koncertu sprzed miesiąca oraz 85 wzmianek w archiwalnych wiadomościach! Ale na ekranie zobaczyłam nazwisko „Lutoslawski”. Bez kreseczki. Tak więc informatyk opcję wprowadził, bo wyszukiwarka toleruje błąd. Mimo to renomowana instytucja beztrosko pracuje dalej po swojemu!
Czasy się zmieniają, technika idzie naprzód. To prawda, było kiedyś tak, że napisanie w komputerze jednej litery z „ogonkiem” wymagało wklepania kombinacji kilku znaków, ale to było, lekko licząc, ćwierć wieku temu. Sporo czasu upłynęło, odkąd internet przestał zniekształcać znaki diakrytyczne (w tym nie tylko polskie). Dziś przestawianie klawiatury na polskie litery jest kwestią jednego kliknięcia, nie mówiąc już o tym, że jednorazowe wstawienie obcej litery do pisanego w komputerze tekstu to dziecinna igraszka, a niekorzystanie z możliwości poprawnego pisania jest zwykłym lenistwem.

Notoryczne lekceważenie
przez austriackich dziennikarzy polskich „ogonków” zdenerwowało mnie w końcu tak bardzo, że zwróciłam się do kilku popularnych redakcji z zapytaniem, skąd bierze się to nonszalanckie traktowanie polskich nazwisk. „Krone” i „Die Presse” nie odpowiedziały wcale. „Kurier” zasłaniał się tym, że wprowadzanie do tekstu znaków, których nie ma na niemieckiej klawiaturze, wymaga „manualnego wybierania z listy”, co stanowi „kłopotliwy wysiłek”. Moja riposta, że poprawne pisanie Erdoğan i Vučić jest równie mozolne, a mimo to rzadko widuję te nazwiska bez znaków diakrytycznych, została pominięta milczeniem. Z panią redaktor naczelną „Der Standardu” dr Alexandrą Föderl-Schmidt ucięłam sobie miłą konwersację i dowiedziałam się, że redakcja tego czasopisma generalnie chciałaby pisać poprawnie, ale korzysta z czcionki, która nie dysponuje wszystkimi znakami diakrytycznymi. Ponieważ dr Föderl-Schmidt była naprawdę miła, poświęcając mi więcej czasu, niż ten potrzebny na jedno zdawkowe zdanie, już jej nie dręczyłam, wytykając, że jakoś w ukazujących się w „Der Standardzie” tekstach Martina Pollacka o Polsce wszystkie „ogonki” są zawsze uwzględnione...
Zaniemówiłam natomiast czytając reakcję naczelnego „Profilu”, Christiana Rainera. Brzmiała ona tak: „Hmmm. Muszę pójść po rozum do głowy. Nie mam na to szybkiej odpowiedzi”. Pan Rainer jeszcze z tej wyprawy najwyraźniej nie wrócił, bo jak na razie milczy, ale jestem niezmiernie ciekawa wyjaśnień, tym bardziej, że w międzyczasie tabloidy austriackie rozplotkowały bardzo polskobrzmiące nazwisko nowej ukochanej naczelnego „Profilu”. Być może taka polish connection wpłynie dodatnio na poprawne używanie polszczyzny w redagowanym przez niego tygodniku?

Na temat nonszalancji,
z jaką niemieckojęzyczna prasa traktuje polskie znaki diakrytyczne, rozmawiałam kiedyś z mieszkającym w Monachium Słowakiem Martinem Pavlikiem. Ów absolwent historii od ponad dziesięciu lat piętnuje niefrasobliwość w tej materii niemieckich korespondentów piszących o Słowacji, ale i o Polsce. Jak sam twierdzi, jego upór i regularne monitowanie w redakcjach przyniosły efekt i – na przykład w „Süddeutsche Zeitung” – coraz rzadziej zdarzają się polskie nazwiska bez „ogonków”!
Martin Pavlik dzieli dziennikarskich leni na dwie grupy. Pierwszą nazywa „Europejczycy”: ci twierdzą, że zależy im, jak najbardziej, na uwzględnianiu tzw. Sonderzeichen, że ślą teksty z „ogonkami”, ale redakcje tego nie drukują, zasłaniając się Systemem. Druga grupa to „Rewizjoniści i Ignoranci”, którzy notorycznie piszą słowiańskie nazwiska bez należytych znaków diakrytycznych, twierdząc w dodatku, że „w Europie Wschodniej też nikt nie wstawia Sonderzeichen” (haha!) Jednocześnie byłoby nie do pomyślenia – zauważa Pavlik – żeby nazwisko francuskiego polityka opublikowane zostało bez odpowiedniego „ogonka”.
Oczywiście, powinniśmy się uderzyć w piersi, my wszyscy, którzy pisząc mejle i esemesy opuszczamy polskie „ogonki”: dajemy w ten sposób „Rewizjonistom i Ignorantom” argument, że i nam nie zależy na poprawnej polszczyźnie. Powiedzmy sobie wyraźnie, że omijanie tych znaków to kaleczenie języka ojczystego i że dziś naprawdę nie możemy się zasłaniać problemami technicznymi, bo ich po prostu nie ma! Z załączonej ankiety wynika, jak wielu z nas ignoruje „ogonki”, mimo że badania pokazują co innego. Cytując za prof. Bralczykiem, 64 proc. Polaków jest zdania, że tym, co wyróżnia język polski od innych języków i jest jego najbardziej charakterystyczną cechą, są właśnie znaki diakrytyczne!

Dziesięć lat temu
urzędniczka w wiedeńskim Urzędzie Stanu Cywilnego wklepywała moje dane do komputera i ku mojemu wielkiemu zdumieniu wpisała „Geburtsort – Kraków.” Z kreseczką nad „o”, a jakże! Kiedy ten fakt skomentowałam z radosnym zdziwieniem, pani powiedziała: „Ależ to przepis! My musimy uwzględniać wszystkie obce znaki!” Sprawdziłam. To prawda. W skrypcie dla urzędników USC, w punkcie 1.2.3. Rejestracja w aktach stanu cywilnego, a konkretniej w paragrafie 4. dotyczącym ksiąg stanu cywilnego, stoi czarno na białym: Personennamen sind aus der für die Eintragung herangezogenen Urkunde buchstaben- und zeichengetreu, also inklusive allfälliger diakritischer Zeichen zu übernehmen. Diakritische Zeichen dienen der Aussprachebezeichnung. Zu ihnen gehören außer Akzenten und Häkchen auch Punkte über oder unter einem Buchstaben (z.B. Ç, å, Ð, ë, usw.). Obowiązkiem urzędnika jest więc uwzględnienie wszystkich znaków diakrytycznych! Nikt tu nawet przez moment nie próbuje się zastanawiać, czy realizacja tego zalecenia jest możliwa technicznie. Urzędniczka USC daje radę, to może powinien też, bez zbędnych dyskusji, dać radę pan redaktor?
Martin Pavlik zasugerował, że powinnam była zagadywać nie redaktorów naczelnych, lecz korespondentów, bo to oni dostarczają kalekie, bezogonkowe teksty. Tak zrobię. A może powinniśmy, proszę Państwa, rozpocząć akcję? Gdy widzimy w gazetach brakujące „ogonki” w polskich nazwiskach - szczególnie, gdy na tej samej stronie widnieją poprawnie napisane inne obcojęzyczne nazwiska z użyciem rzadkich znaków diakrytycznych, np. å, ç, ğ, ø albo š, piszmy do redakcji! Pytajmy, dlaczego nie można, skoro w oczywisty sposób można?

Dorota Krzywicka-Kaindel, Polonika nr 260, maj/czerwiec 2016

 

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…