Muzyczna podróż wehikułem czasu

– Zabieram publiczność w muzyczną podróż swoim wehikułem czasu, by wspólnie wspominać, śmiać się i płakać – mówi Edyta Bartosiewicz. 12 maja zaśpiewa w Wiedniu.

 

Ta wspaniała, wszechstronnie uzdolniona artystka, autorka tekstów, kompozytorka i producentka postanowiła z okazji 30-lecia swojego solowego debiutu zagrać serię koncertów tylko z gitarą akustyczną (solo act), dokładnie tak, jak grała na samym początku swojej kariery. Powspominajmy, pośmiejmy się, a może nawet urońmy łezkę na wiedeńskim koncercie artystki. Zaśpiewajmy wraz z nią jej największe przeboje, jak „Jenny“, „Tatuaż“, „Skłamałam“ czy „Sen”.


Już wkrótce, bo 12 maja br. wystąpi Pani w wiedeńskim SiMM City, w ramach Trasy Europejskiej 2024. Proszę opowiedzieć o tej trasie: w jakich miastach już Pani gościła i gdzie odbędą się kolejne koncerty.
– Wystąpiłam już w czterech miastach w Wielkiej Brytanii: Southampton, Cambridge, Londynie i Birmingham. Jestem zaskoczona, jak wiele ludzi przychodzi na te koncerty, trzy z nich były kompletnie wyprzedane. Każdy solo act jest inny, ale to, co je łączy, to niezwykła intensywność doznań. Zabieram publiczność w muzyczną podróż swoim wehikułem czasu, by wspólnie wspominać, śmiać się i płakać. By poruszać od wewnątrz i budzić refleksje. Nigdy wcześniej nie miałam tak dobrego kontaktu z publicznością.

Co zainspirowało Panią do takiej intymnej formy kontaktu z publicznością, czyli solowego recitalu z gitarą akustyczną?
– To stało się bardzo naturalnie. Miałam bardzo dobry zespół, składający się ze wspaniałych muzyków. Robiliśmy dużo prób, bo przygotowywaliśmy się do promocji albumu Ten moment, który ukazał się w maju 2020 roku. Zagraliśmy na festiwalu w Jarocinie i w kilku innych miejscach. Odbiór był fantastyczny, ale we mnie coraz bardziej rosła potrzeba totalnej niezależności i swobody. Przyszło mi wtedy do głowy, by wrócić do grania tylko z gitarą akustyczną, tak jak to było na początku mojej drogi muzycznej. Chciałam stanąć przed ludźmi kompletnie naga emocjonalnie i zagrać te wszystkie piosenki tak, jak powstały. To była też dobra okazja, by sprawdzić, ile jestem warta jako artystka i czy w ogóle ktoś będzie chciał kupić bilety na tego rodzaju występy. Dodatkowo w przerwach między piosenkami zapragnęłam mówić do ludzi, opowiadać im swoją historię. Taki rodzaj muzycznego stand-upu. Odzew na pierwsze solo akty w warszawskim klubie Jassmine przeszedł nasze oczekiwania. Współpracuję z firmą JG Music (Joanna Gajewska, Piotr Boimski) i wspólnie podjęliśmy się realizacji tego projektu. Koncerty wyprzedawały się praktycznie na pniu. W zeszłym roku zagrałam dwie trasy po kraju, w całości wyprzedane. Dało nam to wiatr w skrzydła.

Czy te spotkania z publicznością w kraju i za granicą różnią się między sobą?
– Zauważyłam pewną różnicę, która pewnie wynika z tego, że Polacy mieszkający za granicą tęsknią za Polską i bardzo potrzebują takich spotkań. Mogą sobie wtedy powspominać czasy, kiedy prawdopodobnie byli jeszcze w kraju, zanim podjęli decyzję o emigracji. Cieszy mnie bardzo fakt, że wielu rodaków przychodzi na te koncerty ze swoimi dziećmi, młodszymi i starszymi. Chcą w nich zaszczepić miłość do polskiej muzyki. Zawsze pytam się tych dzieciaków, czy strasznie się wynudzili. Odpowiadają, że nie, że bardzo im się podobało. Widać, że nie jest to grzecznościowa odpowiedź, bo uśmiechają się do mnie radośnie i oczy im się świecą. To jest naprawdę piękne.
W Polsce na solo aktach panują podobne emocje, ludzie śmieją się, a za chwilę płaczą. Wzruszeń jest co niemiara. Czytam często w komentarzach, że te koncerty to coś szczególnego, niespotykanego. Cieszę się, bo znalazłam swoją niszę, miejsce, gdzie czuję się doceniona i potrzebna.

Wróćmy do zapewne jednego z najważniejszych powodów tych tras koncertowych, czyli 30-lecia Pani pracy artystycznej. Za Panią długa droga. Co było na niej najtrudniejsze, a co najpiękniejsze?
– W tym roku album Sen obchodzi swoje 30-lecie. To moja druga, po Love (1992), płyta solowa, tym razem po polsku. Sen przyniósł mi ogromną popularność, wyniósł na szczyt. Zapragnęłam uczcić jakoś ten jubileusz. Wraz z Asią Gajewską i Piotrkiem Boimskim mamy już pewne plany w tym względzie, ale jeszcze za wcześnie, by o tym mówić. Ukaże się też po raz pierwszy w historii zremasterowany winyl tego albumu. Moja droga artystyczna jest bardzo skomplikowana. Myślę, że najtrudniejsze było dla mnie zaakceptować fakt, że przez 22 lata – od 2002 roku – nie mogłam śpiewać tak jak dawniej, pełną parą i mocą. Najpiękniejsze zaś jest odzyskanie siły i barwy głosu, o czym zresztą piszą ludzie w komentarzach. Słyszą i czują to.

Jest Pani autorką swojego repertuaru, pisze i muzykę, i teksty. Jak rodziły się pomysły na teksty, które potem nuciła i nuci cała Polska? Czy powstawały spontanicznie i szybko, czy stała za nimi długa i żmudna praca?
– Muzyka zawsze powstawała u mnie bardzo szybko, z tekstami zaś bywało różnie. Nigdy nie czułam się pewna w pisaniu, mówiąc szczerze, jestem bardzo mile zaskoczona tym, jak odbierane są moje teksty. Generalnie zawsze bardziej uważałam się za kompozytorkę niż tekściarkę.

Pani teksty o poszukiwaniu miłości, o pokonywaniu lęku i strachu, o odnajdywaniu w sobie siły i nadziei, trafiały do młodych i starszych odbiorców. W czym tkwi tajemnica docierania do tak różnych wiekowo fanów?
– Mówiąc szczerze, nie mam pojęcia. Po prostu robię to, co lubię. Powiedziałam sobie, że teraz już niczego nie muszę. Nie ma tu żadnej napinki. Ludzie mówią, że mój przekaz jest bardzo autentyczny, i mocno się z nim utożsamiają. Niektórzy nawet nazywają to obopólną terapią.

Pani twórczość jest inspiracją dla wielu młodych artystów. A kto był dla Pani muzyczną inspiracją?
– Sporo jest tych inspiracji, ale myślę, że najbardziej wpłynęli na mnie tacy wykonawcy, jak Joni Mitchell, Kate Bush, Led Zeppelin, The Beatles, Cocteau Twins czy Fleetwood Mac. A jak byłam bardzo małą dziewczynką, uwielbiałam Abbę.

Czym dla Pani jest muzyka? Jaki jest najgłębszy sens bycia artystą?
– Niedawno powiedziałam na którymś ze swoich solo aktów, że muzyka w moim życiu nie jest celem samym w sobie, a tylko narzędziem do poznawania i uzdrawiania siebie. Gdybym nie śpiewała, nie zauważyłabym pewnie w 2002 roku, że coś niedobrego dzieje się ze mną. Utrata głosu była wierzchołkiem góry lodowej. Chcąc odzyskać dawny wokal, musiałam właściwie totalnie się zdezintegrować i zbudować od nowa. Muzyka przeprowadziła mnie przez ten cały proces samouzdrawiania. Tym teraz chcę się dzielić z innymi.

Która z płyt jest dla Pani szczególnie ważna?
– Trudno powiedzieć. Każda płyta to moje emocje zaklęte w piosenkach, żywe obrazy. Nie ukrywam jednak, że ogromny sentyment mam do albumu Ten moment. Umieściłam na nim wszystkie swoje lęki, a cały proces twórczy był niezwykle nowatorski i bezkompromisowy. To rodzaj buntu przeciw matrycom, które towarzyszyły mi od przyjścia na świat. Budzę się z wieloletniego snu, uwalniam Syzyfa, wylewam szalunki pod nowe fundamenty …

Rozmawiała Halina Iwanowska, Polonika nr 302, maj/czerwiec 2024

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…