Siedem cnót Austriaka

Siedem to magiczna liczba, cnoty to magiczne pojęcie, a Austriacy to magiczny naród.

Pierwszą cnotą jest punktualność. Austriacy są tak punktualni, że spotykają się o wyznaczonej godzinie, ale dzień wcześniej, bo wtedy mają pewność, że się nie spóźnią. Dotyczy to spotkań prywatnych i imprez masowych. Problem pojawia się w momencie, gdy umawiają się z cudzoziemcem, niemającym pojęcia o tym wczesnopunktualnym systemie. Wtedy zwalają winę na niego i jego nieznajomość przepisów oraz spóźnialstwo i ogólny brak chęci do zintegrowania się.

W ogóle całą winę za wszystko zwala się tu zawsze na cudzoziemców, dlatego przyjeżdża ich tutaj tak wielu z wszelkich stron świata. Funduje im się kursy niemieckiego, organizuje się szkolenia rozwojowe i workshopy w poszukiwaniu pracy, aby móc potem na nich zwalić jeszcze więcej. Ten mechanizm nosi tu miano integracji. Jest on, w dobrej wierze, posunięty do tego stopnia, że jak najlepiej zintegrowane cudzoziemskie rodziny, które po latach ciężkiej pracy odniosły sukcesy naukowe i finansowe, zostają znienacka odsyłane do kraju pochodzenia, ponieważ nie kwalifikują się już do tego, by na nie cokolwiek zwalić.

Najwięcej zwala się na Niemców, jako że nie można ich tak łatwo odesłać i jako najliczniejszą grupę cudzoziemców i najbardziej się od Austriaków różniącą pod każdym względem, zwłaszcza języka, mentalności, uwarunkowań kulturowych i wyglądu. Niemcy od lat stawiają cały sens integracji pod znakiem zapytania i prowokują pytania, czy coś takiego jest w ogóle możliwe i czy to nie za wielkie wyzwanie i ryzyko dla wszystkich rządów i następnych pokoleń. Zresztą wszyscy zawsze wszystko zwalają na Niemców, więc muszą być już do tego przyzwyczajeni.

Druga cnota: pracowitość. Austriacy są tak pracowici, że na wykonanie swojej cotygodniowej normy potrzebują o wiele mniej czasu niż normalny człowiek. Jest to możliwe, ponieważ doba trwa tu 48 godzin, a państwo wychodzi obywatelowi naprzeciw z licznymi udogodnieniami, by nie musiał on zaprzątać sobie głowy jakimiś głupotami i mógł skoncentrować się na pracy. I tak kwity urzędowe do wypełnienia przychodzą pocztą już wypełnione i zaadresowane zwrotnie, podobnie jak automatycznie przedłużone bilety roczne i wszystkie rachunki. Oprócz urzędów naprzeciw obywatelowi wychodzi cały krajowy dział konsumpcji. Sałatę sprzedaje się tu już umytą, banany i kartofle już obrane, skarpetki już zacerowane, zanim zrobi się w nich dziura, a telewizory od razu podłączone do sieci, żeby oszczędzić czas potrzebny na szukanie montera. Jajka wielkanocne sprzedaje się tutaj już ugotowane na twardo i pomalowane na różne kolory, by nie trzeba było tracić czasu na jakąś odrywającą od pracy tradycję. Zresztą choinki też kupuje się tutaj od razu całkowicie ubrane (proszę nie dać się zwieść, te świeże bez bombek to choinki wyrzucone po świętach z poprzedniego roku i wystawione ponownie do sprzedaży w ramach recyklingu).

Trzecią cnotą Austriaków jest dbałość o ochronę środowiska, nie tylko cnotą, ale także ich misją. Dlatego też większość produktów, które są do kupienia w sklepach, jest w ramach misji zapakowana w jednorazowe torebki plastikowe, kubki, tacki i papierowe pudełka. W ten sposób, poprzez wizualizację problemu Austriacy próbują unaocznić następnym pokoleniom, jak ważna byłaby produkcja opakowań wielokrotnego użytku i jak bardzo można by zaśmiecić świat, gdyby nie zmieniło się w przyszłości nastawienia do polityki ekologicznej.

Czwarta cnota to umiłowanie porządku w ramach dbałości o naturę. I tak – na jesieni liście zbierane są jeszcze z drzew, zanim spadną. Także śnieg jest odgarniany, zanim spadnie (co w prosty sposób wyjaśnia brak medialnego tematu „zima zaskoczyła drogowców", tak popularnego w Polsce). Kwiaty ścina się tutaj, zanim jeszcze urosną, dlatego już w styczniu można kupić tulipany. To samo dotyczy owoców letnich, np. truskawek, dostępnych w sprzedaży już w lutym. Nawet kurz jest zbierany, zanim jeszcze pojawi się na meblach. Co pomaga oszczędzić czas i pieniądze, które inaczej trzeba by przeznaczyć na środki czyszczące.

Piąta cnota to oszczędność. Austriacy są tak oszczędni, że kupują same najdroższe produkty. Nie dlatego, że górują one jakością nad trochę tańszymi, tylko dlatego, że mają wtedy pewność, że po takim zakupie będą zmuszeni znów długi czas oszczędzać. Na tej zasadzie na przykład kupują tylko najlepsze i drogie samochody, aby byli zmuszeni oszczędzać na benzynie i poruszać się środkami komunikacji miejskiej. Jest to zresztą także powodem wzrostu cen benzyny. Wynajmują także największe i najpiękniejsze mieszkania w najlepszych i najdroższych dzielnicach, by musieli oszczędzać na czynszu i prądzie, a potem byli zmuszeni kupić jeszcze większe mieszkanie i jeszcze bardziej oszczędzać (co wyjaśnia podwyżki cen prądu i gazu).

Szóstą cnotą jest przejrzystość korupcyjna i moralna. Przeciętny Austriak nigdy bezpośrednio nie miał szans doświadczyć korupcji na małą skalę urzędową, ponieważ takowa nie istnieje. Jedynymi skandalami korupcyjnymi, jakie tu mają miejsce, są te jednostkowe, ministerskie na skalę milionową. Pod względem przejrzystości korupcyjnej Austriacy jako naród są więc ze zrozumiałych względów w czołówce światowej. Głównych podejrzanych automatycznie puszcza się tu wolno, gdyż zwykle istnieją przeciw nim niezbite dowody winy, które nie zmienią nieskazitelnych statystyk. Dodatkowo, ponieważ nie są cudzoziemcami, po ich zatrzymaniu i udowodnieniu im winy nie byłoby na cudzoziemców czego zwalać, i cała integracja ległaby w gruzach.

Przejrzystość korupcyjna i łapówkowa większości obywateli ma z pewnością związek z tym, żejest to naród od wieków katolicki i ceniący moralność. Większość z austriackich katolików trzyma się sztywnych moralnych zasad i jest głęboko religijna. Największy sukces odniósł tutaj okres postu i wyciszenia wewnętrznego, zwany adwentem, podczas którego Austriacy rozstawiają wszędzie gdzie się da budki z grzanym alkoholem, słodyczami i innymi bzdurami przyziemnej uciechy (ale na zewnątrz), oraz Wielkanoc, polegająca tutaj na szukaniu jajek z czekolady na szafie.

Siódma cnota: patriotyzm. Austriacy bardzo kochają austriacki krajobraz, góry, jeziora i doliny. Miłość ta jest tak wielka, że aż została ujęta w hymnie narodowym. Podczas gdy Polacy śpiewają patetyczne „Jeszcze Polska nie zginęła", a Francuzi egzaltowane „Allors enfant de la patrie", Austriacy zaczynają od beztroskiego, idyllicznego wręcz „Land der Berge, Land der Dome". Ponieważ śpiewanie o górach i dolinach przy narodowych okazjach uznano za seksistowskie, postanowiono odmaskulinizować treść i zmieniono „synów" na „córki, synów". W Austrii patriotyzm jest odwrócony, nie ma bowiem pojęcia miłość do ojczyzny, jest za to pojęcie miłość ojczyzny do obywatela, zwłaszcza tego, którego nie ma w kraju. Generalnie o wiele bardziej warte szacunku jest tutaj to, czego nie ma, ale może będzie, niż to co jest. Takie, można powiedzieć, idealistyczne nastawienie, z którego Polacy, jak myślę, mogliby się wiele nauczyć. Bo przez to tworzą się mity. A u nas ciągle wałkuje się to, co jest i było, pomijając zupełnie to, czego nie ma, a mogłoby być, gdyby okoliczności były sprzyjające. Zamiast, dajmy na to, opłakiwać porażki powstań narodowych i upić się na smutno, moglibyśmy świętować hipotetyczne wygrane i upić się na wesoło jak Austriak w adwencie.

A propos tego, czego nie ma... Nie ma futbolu. To znaczy jest jakaś jego forma bez treści i nawet dochodzi do czegoś w rodzaju meczy, a nawet jakichś wygranych i przegranych, ale nikogo to nie interesuje, a najmniej samych Austriaków, bo ile można oglądać dyscyplinę sportową, która nie istnieje. Dlatego inwestują w świetne stadiony, potem budują jeszcze więcej stadionów, a potem je wszystkie na raz remontują, by zaznaczyć, jak ważny jest fakt nieistnienia dobrej piłki nożnej. Zresztą jeśli chodzi o remonty, to remontują też dworce, i to wszystkie naraz, po to, by skończyć chaos komunikacyjny, którego nigdy nie było, ale który przecież mógłby się pojawić, gdyby nie doszło do remontu.

Ogólnie jest to bardzo prosty i nieskomplikowany naród. Dlatego największe centrum hospitalizacji nerwowo chorych za pomocą tzw. psychoanalizy powstaje przy parku rozrywki – Praterze. Gdzie jest najweselej i gdzie lepiej spędzić czas na rozrywce, niż na wielogodzinnej psychoanalizie? Centrum ma ofertę pomocy psychoanalitycznej w wielu językach, nawet tych, które już nie istnieją. I tak myślę, jak może być inaczej, gdy się żyje w paradoksie. Freud też to już wiedział. Sponsorem centrum jest z pewnością jakieś ministerstwo sportu, którego rola polega na propagowaniu języka niemieckiego jako jedynej formy komunikacji podczas jazdy karuzelą.

Magdalena Sekulska, Polonika nr 219, kwiecień 2013

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…