O wiedeńskim Geburtshaus

Od 2010 roku istnieje w Wiedniu Geburtshaus – dom porodowy stworzony dla kobiet, które nie chcą rodzić w szpitalu, a nie mają odpowiednich warunków na poród w domu. Posłuchajmy dwugłosu młodej matki i położnej na temat tej alernatywnej „miejscówki“ dla rodzących.

 

Siła natury
Rozmowa z położną Claudią Hajszan.

Geburtshaus, dom porodowy: skąd wziął się pomysł?
– To była inicjatywa kilku położnych, które chciały zainicjować w Austrii system znany już w innych krajach, np. w Niemczech i Szwajcarii. Chodzi o pomoc kobietom, które nie chcą rodzić w szpitalu, a nie mają odpowiednich warunków na poród w domu. Na założenie Geburtshausu otrzymaliśmy dużą pomoc finansową od pewnej rodziny muzułmańskiej, która przeprowadziła się do Austrii z Niemiec, mającej dobre doświadczenia w domu porodowym. Kiedy przybyli do Wiednia, okazało się, że tu takiego czegoś nie ma. Dzięki finansowemu zastrzykowi tej rodziny został przeprowadzony remont i adaptacja pomieszczeń, w których dziś znajduje się Geburtshaus. Można powiedzieć, że dom jest prezentem tej rodziny dla wiedenek.
Kiedy to było?
– Decyzja zapadła w 2008 roku, potem jednak nastąpił długi proces realizacji: trzeba było znaleźć odpowiedni obiekt, uzyskać wszelkie potrzebne zezwolenia, zakupić wyposażenie itd. Otwarcie nastąpiło w styczniu 2010. Od tej pory przybyły jeszcze trzy takie domy: w Dolnej Austrii, Innsbrucku i Grazu. Ale nasz wiedeński przyjmuje najwięcej porodów, około stu rocznie.
Czym różni się Geburtshaus od szpitala jako miejsca porodu?
–Nasza oferta przypomina poród w przytulnym mieszkaniu. Szpital to maszyneria techniczna i administracyjna, w której obowiązują procedury, kobiety leżą w plątaninie kabli, często z założonymi „na wszelki wypadek” wenflonami. Czas płynie tam w ściśle ustalonym takcie i tempie. Kobieta rodząca musi się temu podporządkować. Najczęściej nie ma swojej położnej, tylko trafia na przypadkową osobę. Najintymniejszy, najpiękniejszy moment w życiu kobiety spełnia się w otoczeniu obcych jej ludzi.
Od jakiego momentu ciąży można się do was zgłosić?
– Często kobiety zgłaszają się do nas od razu po otrzymaniu wyniku testu ciążowego. Zaczynamy od rozmowy z położną. Oferujemy kursy dla ciężarnych obejmujące najrozmaitsze aspekty życia przyszłych rodziców, począwszy od kwestii prawnych, aż po jogę dla ciężarnych. Kobiety oswajają się z położną i z otoczeniem, w którym za kilka miesięcy odbędzie się poród. Rodząca przychodzi tu jak do dobrych znajomych. Tego efektu w szpitalu naturalnie nigdy nie ma.
Wiem, że dzięki odpowiedniemu przygotowaniu kobietom u was rodzącym udaje się uniknąć cięcia krocza.
– Tak, w szpitalach przeprowadza się takie cięcie właściwie automatycznie. Tymczasem powinno to być ostatecznością, w sytuacjach kiedy dziecko musi jak najszybciej przyjść na świat, bo pojawiły się komplikacje. Bo nawet jeśliby doszło do samoistnego pęknięcia, to goi się ono lepiej i szybciej niż gładkie chirurgiczne cięcie.
Aby uniknąć cięcia krocza, polecamy trening z Epi-No, rodzajem balonika, który wprowadza się do pochwy. Pompując go, ciężarna może ćwiczyć mięśnie waginalne i elastyczność dna miednicy: balonik nadyma się stopniowo, mięśnie i tkanka łączna powoli przyzwyczajają się do rozwarcia potrzebnego później do przejścia główki dziecka. Oczywiście nikt tu nikogo do niczego nie zmusza: prezentujemy tylko możliwości, kobiety same decydują o tym, czy chcą ćwiczyć, czy nie.
Wiele rodzących wybiera szpital, bo wie, że w razie komplikacji mają zapewnioną perfekcyjną technicznie pomoc. Co dzieje się u was, gdy pojawiają się komplikacje?
– W porodach domowych unikamy interwencji, nie przeszkadzamy naturalnym procesom, nie stosujemy środków stymulujących. Tu potrzeba cierpliwości, wsłuchania się w organizm rodzącej. Popędzanie, przyspieszanie procesu porodowego może przynieść więcej szkód niż pożytku i doprowadzić do komplikacji. Oczywiście, rodzić u nas mogą tylko kobiety, o których wiemy, że jest to ciąża o przebiegu normalnym, że możemy oczekiwać porodu siłami natury i że przyszła mama jest zdrowa.W przypadku np. wysokiego ciśnienia albo przy objawach gestozy, czyli zatrucia ciążowego, właściwym miejscem jest szpital.
Może jednak się zdarzyć, że stanie się coś nieoczekiwanego...
– Tak, ale to są naprawdę pojedyncze przypadki. W przypadku komplikacji kierujemy rodzącą do szpitala, który jest przy tej samej ulicy, dosłownie trzy minuty stąd.
Co dzieje się dalej? Podobno można opuścić Geburtshaus już po trzech godzinach?
– Większość par tyle właśnie zostaje po porodzie. Kiedy matka i dziecko czują się dobrze, rodzice z noworodkiem mogą wracać do domu. Ale oczywiście zaraz następnego dnia i przez tyle dni, ile potrzebują, położna przychodzi do domu i stoi do dyspozycji przy przewijaniu, karmieniu, opiece doraźnej. Niektóre mamy potrzebują pomocy i rady przez tydzień, ale niektóre znacznie dłużej. Na przykład, gdy nie radzą sobie z karmieniem.
Jak zachowują się ojcowie?
– Mamy wspaniałych ojców! Wielu towarzyszy partnerkom podczas kursów dla ciężarnych i podczas porodu. Są nieocenioną pomocą wspierając partnerki, masując je, dodając otuchy dobrym słowem, trzymając za rękę. A w połogu gotują, sprzątają, przewijają noworodka, tak że młoda mama w ogóle nic nie musi robić, tylko karmić dziecko i wypoczywać.
Jak długo jest pani położną?
– Zaczęłam w 2001 roku. Pracowałam najpierw kilka lat w szpitalu. W ciągu tych blisko 20 lat pracy przyjęłam około 2000 porodów.
Najpiękniejsze przeżycie jako położnej?
– Przyjęcie porodu mojej własnej córki. To było niezwykłe powiązanie bycia matką i stania się babką, a wszystko wykonując mój zawód, który kocham.

 

Wsłuchać się w siebie
Rozmowa z młodą mamą, Martą Napierałą.

Jak trafiłaś do domu porodowego, czyli do Geburtshausu?
– Zawsze mi się marzył poród domowy, ale nasze warunki mieszkaniowe na to nie pozwalają. W dodatku Lech, mój mąż, był nastawiony do tej opcji negatywnie.Uważał, że to niebezpieczne i że opieka okołoszpitalna jest konieczna. Ale moment, w którym postanowiłam się zgłosić do wybranego szpitala, pokrył się z początkiem zamieszania związanego z Covidem-19 i mimo wielokrotnych prób po prostu nie mogłam się tam dodzwonić. Kiedy wreszcie mi się to udało, okazało się, że jest za późno. Usłyszałam, że z końcem września rodzi się najwięcej dzieci i wszystkie terminy są zarezerwowane.
Z pomocą przyszła mi pani Barbara, która odbierała mój pierwszy poród. To ona poradziła mi zgłosić się do Geburtshausu „Vom Anfang an” i poleciła pracującą tam położną, Claudię.
Pierwsza nasza wizyta nastroiła nas bardzo pozytywnie. Nie było tego całego stresu związanego ze szpitalem, gdzie wszystko jest sterylne, chłodne, zasadnicze. Od razu poczuliśmy się jak w domu. Zostaliśmy przyjęci w czymś, co przypominało jadalnio-kuchnię, na ścianach wisiały zdjęcia dzieci, które się tu urodziły, poczęstowano nas kawą. Po tym pierwszym spotkaniu Lech zażartował, że możemy tu rodzić, bo mają dobry ekspres i bardzo smaczną kawę.
Jak przygotowywałaś się do porodu?
– Miałam zabiegi akupunktury. Robiłam ćwiczenia z oddychania, z technik rozluźniających, które pozwalają nam kobietom skupić się na naszych potrzebach, na naszym ciele, poznać sposoby naturalnego uśmierzania bólu przy porodzie. Najważniejsze było to, że rodziłam pod opieką osoby, którą znałam i która znała mnie, mój charakter, moje reakcje. Dzięki temu miałam poczucie bezpieczeństwa, wiedziałam, że jestem w dobrych rękach. Claudia utwierdziła mnie w przekonaniu, że poród nie jest niczym niebezpiecznym. To wręcz najnaturalniejsza rzecz na świecie, o ile odpowiednio się do tego przygotujemy i będziemy się wsłuchiwać w nasz organizm.
Mój mąż jest muzykiem i tak się złożyło, że blisko wyliczonego terminu porodu Lech miał aż trzy wyjazdy koncertowe. Bałam się, że będę sama, że nie dam rady, kto zaopiekuje się Hanią, naszą czteroletnią córeczką. Claudia znakomicie umiała mnie uspokoić. Przewidziała, że urodzę dopiero po powrocie Lecha z rozjazdów, że jak długo go nie ma, mój organizm jest spięty. I rzeczywiście: urodziłam dopiero, kiedy wrócił. Jakby mój organizm dostał znak: okey, teraz możemy zaczynać!
Pierwsze dziecko rodziłaś w szpitalu: pokuśmy się o porównanie!
–Poród w szpitalu generuje niepotrzebny stres, który zakłóca gospodarkę hormonalną, działa negatywnie na wydzielanie hormonów potrzebnych do tego, żeby poród przebiegał szybko i bezproblemowo. Szpital jest przedsiębiorstwem, w którym lekarze i położne przychodzą i wychodzą na określoną godzinę, a rodzące są anonimowe. Za tym kryje się pokusa interwencji, najczęściej niepotrzebnych. Poród Hani był wywoływany, bo pani położna się spieszyła. A jak już raz się zaingeruje w ten naturalny proces, jakim jest poród, to potem bardzo łatwo o komplikacje. Była to więc niepotrzebna ingerencja. Ale niestety, jak raz zakłócimy ten proces naturalnych zdarzeń, to już cały przebieg porodu jest zakłócony i nie idzie tak jak powinien. Miałam szczęście, że w czasie gdy rodziłam Hanię, zmieniła się położna. Przyszła pani Barbara, Polka, która miała duże wyczucie. Kiedy się pojawiła, wiedziałam, że będzie dobrze.
Natomiast ten drugi poród, w Geburtshausie, to przeżycie pełne spokoju i radości. Na pewno był mniej bolesny. To, że boli, to jest oczywiste, ale ten ból był w pewnym sensie piękny.
Dzięki wsparciu Claudii wiedziałam, jak radzić sobie z bólami, jak mogę sobie sama pomóc, żeby cały ten proces przebiegał szybciej. Nie planowałam, że będę rodziła w wannie. Ja po prostu słuchałam Claudii, ufałam jej i stosowałam się do tego, co mówiła.Ale też słuchałam siebie, słuchałam własnego ciała i starałam się skupić na sobie i podążać za sygnałami, które wysyła.
Jak długo trwał cały poród od przybycia do Geburtshausu?
– Przyjechaliśmy o 20:30. A Gabriel urodził się o 23:39.
I rzeczywiście po trzech kolejnych godzinach mogliście pójść do domu już w trójkę?
– Tak! Po samym porodzie odpoczywaliśmy, zapoznawaliśmy się z naszym nowonarodzonym synkiem, a Claudia w tym czasie obserwowała mnie, moje ciało, czy wszystko jest w porządku. Potem dostałam miskę pysznej zupy jarzynowej. Po tych trzech godzinach, kiedy wszystko było w porządku, mogliśmy pojechać do naszego małego świata. To było dla mnie najważniejsze, że cały czas byłam w towarzystwie osób, które znałam, w miejscu, które poznałam wcześniej i że po wszystkim mogłam wrócić do mojego domu.
Lech powiedział, że gdybyśmy zdecydowali się kiedyś na trzecie dziecko, to mając teraz porównanie nie chciałby, żeby ono rodziło się w szpitalu. I że byłoby cudownie, gdyby każda kobieta miała możliwość rodzenia w takiej atmosferze, mając poczucie intymności, bezpieczeństwa i zrozumienia.

Rozmawiała Dorota Krzywicka-Kaindel, Polonika nr 281, listopad/grudzień 2020

Top
Na podstawie przepisów art. 13 ust. 1 i ust. 2 rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z 27 kwietnia 2016 r. informujemy, iż Österreichisch-Polnischer Verein für Kulturfreunde „Galizien“, jest administratorem danych osobowych, które przetwarza na zasadach określonych w polityce prywatności. Strona korzysta z plików cookie w celu realizacji usług na zasadach określonych w tej polityce. Warunki przechowywania lub dostępu do cookie w można określić w ustawieniach przeglądarki internetowej z której Pan/Pani korzysta lub konfiguracji usług internetowej. More details…